niedziela, 3 stycznia 2016

One Shot by Darkness

Kolejny OS do mnie zawitał! ^^ A wy macie co czytać :D Komentujcie :*


"In persuit od hapiness"

Dzień był piękny, słoneczny. Laura otworzyła ościeżnice w kolorze soczystej zieleni. Powoli, głęboko wdychała zapach róż o płatkach czerwonych jak rozpalone usta. Ptaki zaćwierkały wesoło odlatując na łąkę, której pas ciągnął się daleko za ogrodem pełnym kwiatów. Zza okna widziała dom starszej kobiety. Sąsiadka Vanessa mieszkała w otoczeniu kilku kotów. Ponadto w skład jej gospodarstwa wchodziło parę kur, krowa i pies. Laura często zastanawiała się czym zajmowała się owa kobieta, gdy była w domu. Pragnęła bliżej ją poznać, zwłaszcza, że czasami doskwierała dziewczynie samotność na wsi. Portland było  spełnieniem marzeń Laury oraz Rossa. Poznała go jeszcze w liceum. Był o dwa lata starszy. Pod koniec pierwszej klasy zadurzyła się w nim po uszy, a w drugiej byli już parą. Ross, wówczas na ostatnim roku, jak zwierzył się później czuł się niepewnie w jej towarzystwie, bo onieśmielała go delikatną, dziewczęcą urodą. Długowłosa piękność o ciemnych, długich falowanych włosach  i oczach w kolorze czekolady  wydawała mu się powyżej pułapu jego możliwości. Zakompleksiony Ross szczupły wysoki chłopak o jasnych włosach z długą grzywką zachodzącą na oczy okazał się wspaniałym, czułym mężem.
Zagwizdał czajnik i Laura  odeszła od okna, by zaparzyć sobie herbaty z cytryną. . Jako dziecko spędzała na wsi wakacje. Do jej ulubionych zajęć należało wstawanie o wczesnej porze i wyczekiwanie na starszą kobietę, która wracała z wiadrem pełnym mleka, prezentem od ukochanej krowy Neny. Ciepły, biały płyn z pianką smakował wybornie. Dawał energię na cały poranek. Dziewczynka z chęcią biegała za kurkami i bawiła się z pieskiem Dino. – Ech, to były czasy – pomyślała z westchnieniem zaparzając herbatę. Usiadła przy kwadratowym, drewnianym stole i zapatrzyła się w obrus w czerwoną kratkę. Mały, brązowy wazonik eksponował nieco zwiędnięte już stokrotki. Zauważyła, że będzie musiała pójść do ogrodu po świeże kwiaty. Najpierw pomyślała o różach, jednak chwilę potem ze wzrokiem utkwionym w łąkę zdecydowała się na chabry. Uśmiechnęła się na myśl o pięknym bukiecie. Lubiła niebieskie kwiaty, choć tak naprawdę to, na jakie decydowała się w ciągu dnia zależało od nastroju. Wybiegła  przez frontowe drzwi na podwórko, otworzyła furtkę i wesoło ruszyła w stronę skąpanego w słońcu kwiecia. Ubrana w białą, letnią sukienkę sięgającą prawie kostek czuła się lekka, jakby unoszona przez wiatr. Ruchy miała pełne gracji, gdy tonęła w kwiatach nachylając się ku delikatnym płatkom. Z promiennym uśmiechem wróciła do domu. Odnalazła w szafce pękaty wazon ze szkła, po czym go udekorowała. – Cóż za zapach… - pomyślała i ogarnął ją błogi spokój. W takich chwilach sięgała po książkę. Wyszła z kuchni do sypialni po romans, który wieczorem czytała przed snem. Wyjęła książkę z komody stojącej przy drzwiach, po czym skierowała się w stronę korytarza. Przez ganek dostała się na podwórko, gdzie pies Punto zamerdał ogonem. Biały, duży kundel z na przemian czarnymi i szarymi łatami zawsze był chętny do zabawy. Ignorując go skręciła w prawą furtkę wychodzącą na ogród. Wąską kamienną ścieżką, omijając różnokolorowe kwiaty stąpała w stronę drewnianej ławki. Usiadła, uprzednio zabierając niedopitą herbatę z parapetu okna.
Upiła łyk, po czym zamknęła oczy, by móc w pełni delektować się chwilą. Intensywny zapach róż wypełnił jej nozdrza. Czuła na skórze ciepłe promyki słońca. Upajała się tą chwilą. Otworzyła książkę, by znaleźć się w innym świecie, równie pięknym, co ekscytującym. Przygoda młodej Hiszpanki poznającej przystojnego, bogatego Włocha całkowicie ją pochłonęła.
Po upływie dwóch godzin zerknęła na zegarek. Uznała, że czas zacząć przygotowywać coś do jedzenia. Ross wracał z pracy dopiero za jakiś czas, ale dziś postanowiła spędzić nieco więcej czasu w kuchni, by przyrządzić coś specjalnego z okazji ich piątej rocznicy ślubu. Jak ten czas szybko minął – pomyślała. Miała 25 lat , a czuła się tak samo jak pięć lat temu. Zakochana po uszy w mężu nie chciała się zestarzeć. Pragnęła, by oboje byli zawsze tak samo młodzi, by ich miłość nie znalazła końca. Westchnęła lekko, po czym powoli udała się do kuchni. Otworzyła szafkę w poszukiwaniu wcześniej zakupionych produktów. Planowała zrobić sałatkę z owocami morza, pieczeń w ziołach, za którą. Ross przepadał, a na deser jej ulubione ciasto bananowe z kremem, które rozpływało się w ustach. Kai  lubiła pracę w kuchni, przyrządzanie potraw było dla niej rozrywką. Najchętniej piekłaby ciasta, ale nie robiła tego za często z troski o figurę. Była szczupła i taką pragnęła pozostać.
Po upływie kilku godzin kuchnia była zalana zapachami jedzenia. Ukochany mąż stał w drzwiach wejściowych, gdy Laura kończyła dekorować sałatkę.
- Och! Jesteś… - wykrzyknęła entuzjastycznie, a gdy ujrzała bukiet białych, żółtych, niebieskich i czerwonych kwiatów uśmiech wykwitł na jej twarzy.
- Proszę, to dla Ciebie – odparł, po czym wręczył kolorową wiązankę.
- A ja przygotowała dla nas cudowny obiad – rzekła wskazując ręką w kierunku salonu.
- Chodźmy – zadecydował, po czym ruszyli korytarzem w miejsce, które przypominało obraz jak ze snu. Przy oknie stał stół udekorowany białym, koronkowym obrusem, na którym leżały rozsypane sztuczne, srebrne perły. Dwa smukłe, przezroczyste wazoniki eksponowały dwie białe róże. W powietrzu unosił się zapach perfum, którymi wcześniej spryskała pokój.
Pobrzękiwały sztućce, potrawy pięknie pachniały.
- Jak było w pracy? – zagaiła rozmowę.
- W porządku – odparł - nie miałem zbyt wielu klientów. Przyszedł kolega z czasów liceum. Nie widziałem go od lat. Był lekko zszokowany widząc mnie w roli prawnika.
- Dlaczego? – spytała.
- Może myślał, że zostałem na etapie szkoły średniej? – zażartował.
- Tak, na pewno – przyznała z uśmiechem.
- Czym się dziś zajmowałaś? – zmienił temat.
- No cóż, nie robiłam nic szczególnego. Uznałam, że zrobię sobie wolne od pisania książki. Poświęciłam część dnia na leniuchowanie, no i jak widzisz zdążyłam przygotować dla nas ucztę – odrzekła ze zniewalającym uśmiechem.
Wziął ją za rękę i rzekł – Jesteś cudowna, Lau.
- Jesteś wszystkim co mam… - zaczęła, gdy oczy zaszły jej łzami – żałuję, że nie mogę urodzić ci dziecka.
Wtem zaczęła szlochać. Całym ciałem wstrząsały dreszcze, a płacz nabierał na sile.
- Przepraszam – wyszeptała – znowu wszystko zepsułam.
Tulił ją do siebie i czule głaskał po głowie.
- Przepraszam… - powtarzała dławiąc się przez łzy.
- Cii.. to nie twoja wina. Uspokój się, kochanie – odrzekł.
Lau nie przestała płakać, dopóki nie zasnęła w ramionach męża, on wszakże nie mógł spać. Zastanawiał się jak pomóc żonie, jednakże medycyna wciąż pozostawała bezsilna w obliczu ich problemu. Właśnie rozmyślał nad kolejnym podejściem do in vitro, gdy spojrzał na jej spokojne oblicze podczas snu. Nie chciał narażać ukochanej na zbyt duży stres, zwłaszcza, że nie doszła jeszcze do siebie po ostatniej nieudanej próbie.
Obudziła się w jego ramionach. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Czule pogładził ją po włosach. Laura lekko zmrużyła oczy. Trwali w milczeniu, dopóki nie powiedział -Muszę zbierać się do pracy.
- Tak szybko? – spytała z niedowierzaniem.
-  Ratliff zachorował, więc wziąłem za niego kilka godzin. Wiesz, że dodatkowa kasa z nadgodzin się przyda. Mówiłaś, że chcesz jechać na wycieczkę do Włoch, dlatego muszę więcej zarobić.
- Byłoby cudownie, gdybyśmy tam pojechali. Marzyłam o tym od dziecka.
- Super. W takim razie muszę lecieć. – rzucił na pożegnanie – Pa! Pocałował ją delikatnie w czoło i ruszył w stronę wyjścia. Została sama, gdy zły nastrój zaczął wracać, dlatego szybko zabrała się do sprzątania. Pozbierała naczynia ze stołu, włożyła do zmywarki. Koszule Rossa wrzuciła do prania, zatrzymując się chwilę przy spodniach. Przeszukując kieszenie znalazła karteczkę z napisem: „Spotkamy się jeszcze?” Powąchała kartkę, pachniała kobiecymi perfumami. Serce podskoczyło jej do gardła. Myślała, że go zabije, gdy zrozumiała, że Ross  mógł ją zdradzać. Ta straszna myśl niczym trucizna zaczęła drążyć jej umysł. Próbowała dokończyć robienie prania, ale za bardzo drżały jej ręce. Poszła do kuchni i choć rzadko stosowała się do takich metod wyjęła butelkę wina z szafki, po czym nalała pełen kieliszek płynu i wypiła niemal jednym duszkiem. Gdy już trochę się opanowała zaczęła przekonywać samą siebie, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Ross  nie mógł zrobić jej czegoś takiego, więc na pewno istniało jakieś sensowne wyjaśnienie całej sytuacji. Opróżniła prawie całą butelkę, a gdy mocno zaczęło kręcić się jej w głowie zapadła w błogi sen.
- Lau? – potrząsnął ją za ramię. – Co ty robisz na kanapie w salonie? Dlaczego nie śpisz w sypialni?
Spojrzała na niego zamglonymi oczami. Przez chwilę wydawało się jej, że miała po prostu przykry sen, ale prędko oprzytomniała.
- Ross, posłuchaj – zaczęła mówić podnosząc się z kanapy – robiąc pranie zauważyłam coś interesującego w kieszeni twoich spodni. - Spoglądała na niego uważnie, czy jej słowa robią na nim wrażenie. Jeżeli miał coś na sumieniu powinien zdradzić się z tym, choćby nieświadomie. Patrzył na nią swymi dużymi, ciemnobrązowymi oczami, w których malował się cień irytacji.
- Grzebiesz w moich rzeczach? – zapytał.
- Tak. I wiesz co? Nie bez powodu – odbiła piłeczkę machając mu przed oczyma kartką. – Co to jest? Z kim się spotykasz?
- Żartujesz sobie. Podniosłem tą kartkę z korytarza w kancelarii, żeby wyrzucić do śmieci, ale zagadała mnie przechodząca sekretarka i odruchowo wepchnąłem ją do kieszeni. – odparł płynnie i spokojnie.
- Chcesz mi wmówić, że któryś z klientów lub pracowników  zostawił ją na podłodze… – parsknęła śmiechem – a ty nie mogłeś zostawić tego sprzątaczce?
Zmienił wyraz twarzy na surowy. – Laura, to nie jest śmieszne, jeżeli uważasz, że z kimś cię zdradzam. Jak do tej pory nie dałem ci powodu do tego, byś mi nie ufała. To zwykła kartka, może coś oznaczać albo nie. Ja tylko ci mówię, że nie jest moja, ale skoro mi nie wierzysz nic na to nie poradzę. Odwrócił się obrażony, by odejść.
- Zaczekaj, przepraszam – zaczęły ogarniać ją wątpliwości. - Nie chciałam cię urazić. Wierzę ci. Wybaczysz mi?
- No nie wiem – odparł naburmuszony. – Jak mogłaś posądzić mnie o zdradę?
- Wiem, trochę mnie poniosło… wiesz, jak cię kocham – próbowała się przymilać.
- Nie mam teraz na to czasu. Muszę się przebrać – powiedział i wyszedł szybko do garderoby.
Miała nadzieję, że pomyliła się odnośnie Rossa. Nie chciała więcej o tym myśleć. Pragnęła wierzyć w wierną, nieskazitelną miłość męża. – Oby sytuacja więcej nie powtórzyła się - pomyślała wzdychając. Lubiła swoje sielankowe życie, jeżeli nie myślała o dziecku. Ostatnio postanowiła, że postara się nie myśleć o nim więcej i czerpać radość z życia. Na szczęście robiła postępy. Dni pozbawione trosk na wsi nadchodziły częściej niż wówczas, gdy mieszkali w mieście. Widok małych, rozbrykanych dzieci w sklepach, mamusiek taszczących swoje pociechy w wózkach na spacerze czy roześmiane twarze maluchów na placu zabaw nie pozwalały zapomnieć o problemie. Na wsi było inaczej, spokojnie. Żadnych dzieci w pobliżu, a najbliższe sąsiedztwo starszej kobiety, którą Julia postanowiła bliżej poznać.
Szła ukwieconą łąką w blasku porannego słońca. Na mleczu przysiadł biały motyl o skrzydłach cienkich jak papier. Czerwone maki skrzyły w tle łagodnej zieleni. Dalej ziemia była obsadzona. Rosły w niej warzywa. Skręciła w lewo w stronę domku. Był koloru wyblakłej cytryny. Niewielki, zadbany z zewnątrz skłaniał do wejścia. Ostrożnie, acz głośno zapukała. Po paru chwilach drzwi otworzyła starsza kobieta o siwych włosach z nielicznymi pasmami kasztanowych kosmyków wystającymi spod bladoróżowej chustki. Ubrana w kolorowy, dwuczęściowy strój przepasana fartuchem stała w przejściu uśmiechając się z lekka. Widząc ją z bliska, pomyślała, że staruszka wydaje się przyjazną kobieta.
- Dzień dobry, pani! – rzekła, może odrobinę za głośno – jestem sąsiadką…
- Tak, wiem. Proszę wejść – zaproponowała.
- Dziękuję. Pomyślałam, że może macie trochę mleka na zbyciu? Widziałam krowę.
- No jest. – odparła – Odkąd mąż zmarł wyprzedałam połowę zwierząt. Została mi jeszcze krowa, parę kur i Burek przy budzie, który pilnuje gospodarstwa.
- Musi być pani ciężko – stwierdziła Laura.
- Mów mi Vanessa. A ty jak masz na imię drogie dziecko? – zapytała.
- Laura – odparła.
- Chodź Lauro, coś ci pokażę – powiedziała Van , po czym wyszły przez skromną kuchnię do pokoju, w którym panował, pomimo, że meble z ciemnego drewna były wiekowe, dywan perski wisiał na ścianie, kryształy błyszczały w kredensie, ale wszystko było zadbane, starannie wyczyszczone. Z pokoju przeszły na wąski korytarz. Staruszka podeszła do drzwi, których Lau z początku nie zauważyła. Otworzyła je i oczom kobiet ukazał się piękny ogród. Zeszły po dwóch stopniach i usiadły na ławeczce pod oknem. Rosła w nim mięta pachnąca świeżością, truskawki wielkie jak orzechy włoskie oraz kwiaty w różnych kolorach tęczy.
- Jak tu pięknie – zachwyciła się dziewczyna.
- Ogród nie jest duży, dlatego pozwalam sobie na jego pielęgnowanie. Mam też tę jabłoń – pokazała w prawą stronę przy końcu ogrodu. Nieduże drzewko wyglądało na zdrowe i dorodne. Laura zapragnęła usiąść w cieniu jego gałęzi. Z pewnością znalazłaby tam inspirację do napisania kolejnej książki, której ostatnio jej brakowało. Z leciutkim westchnieniem odparła – Niestety muszę już iść. Może będę mogła następnym razem gościć panią u siebie?
- Jaka tam pani? Jesteśmy sąsiadkami. Na pewno przyjdę w odwiedziny – rzekła staruszka.
- Będzie mi bardzo miło…Vanesso– powiedziała z uśmiechem. Cieszyła się, że poznała sąsiadkę. Dzięki niej czuła się mniej samotna. – Dobrze wiedzieć, że można liczyć na sąsiedzką pomoc. Gdybyś czegoś potrzebowała, proszę, nie wahaj się powiedzieć.
Zachęcona rozmową kobieta odrzekła – Nie odchodź moje dziecko. Mam trochę mleka, chciałabym się z tobą nim podzielić. – To powiedziawszy poszła do kuchni, by wyjąć z lodówki niemal pełny słoik.
- Ale to za dużo – oponowała Laura.
- Po prostu weź – rzekła stanowczo.
- Dobrze, ale zapłacę – zaproponowała.
- Ani mi się waż – zganiła ją z uśmiechem staruszka.
- Dziękuję. Z pewnością odwdzięczę się w przyszłości – odparła – Do widzenia!
- Do widzenia! – powiedziała machając na pożegnanie.
Siedziała popijając mleko z kubka na werandzie. Zły nastrój odleciał jak bańka mydlana. Powrócił upragniony spokój, co przyczyniło się do tego, że z chęcią sięgnęła po kolejną książkę, tym razem kryminał. Lubiła czytać zarówno kryminały, romanse jak i inne gatunki książek. Nie cierpiała horrorów, bo była zbyt strachliwa, by je zgłębiać. Jako dziecko bała się ciemności. Do tej pory, gdy przesiadywała sama w domu nocą czuła gęsią skórkę. Na nieszczęście Ross ostatnio coraz częściej zostawał na noc w kancelarii. W ogóle więcej pracował. Mówił, że musi jeszcze trochę zarobić, by marzenie o Wenecji stało się realne. Obiecał, że za niecałe dwa miesiące spędzą tam razem mnóstwo czasu. Pragnęła, by stało się to już dziś. Przeczucia mówiły jej, że sielanka może nie nastąpić, ale postanowiła je zignorować. Wróciła do lektury zatrzaskując drzwi światu realnemu.
- Cześć kochanie! – zawołał wchodząc do domu. Lau wybiegła mu na spotkanie, na co on wziął ją w objęcia. – Jak się dzisiaj czujesz? – spytał z nieudawaną troską w głosie.
- W porządku – odparła i pocałowała go w usta. – Podgrzeję ci obiad. Zaraz wracam.
Ross  ciężko westchnął, gdy odeszła. - O mało nie wpadłem ostatnim razem –gorączkowo myślał o liściku, który znalazł się w rękach ukochanej. Nie chciał zepsuć udanego małżeństwa. Wciąż kochał Lau, choć jej brak entuzjazmu w ostatnich latach spowodowany prawdopodobnie brakiem dziecka udzielił mu się tak bardzo, że popełnił błąd swego życia. Spotkał Maie  i zakochał się w niej bez pamięci. Poczuł uścisk w żołądku na myśl, że żona mogła dowiedzieć się o romansie. – Muszę to zakończyć – zdecydował w chwili gdy Lau weszła do salonu. Mimo, że stał twarzą do okna dziewczyna zauważyła, że był zamyślony.
- Coś cię trapi? – spytała.
- Nie, ale jestem trochę zmęczony.
- Miałeś ciężki dzień? – spytała, gdy zasiedli do stołu.
- Dużo klientów odparł wymijająco – A właśnie, byłbym zapomniał. Spotkałem na mieście Rikera, kumpla z czasów liceum. Pamiętasz, tego który odwiedził mnie w kancelarii. Umówiłem się z nim do baru. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żebym poszedł?
- Nie – odparła z uśmiechem. – Mam nadzieję, że będziesz dobrze się bawił.
- Dziękuję – odrzekł. Wreszcie spotka się z Maia w hotelu. Bardzo za nią tęsknił, choć nie przyznawał się do tego przed samym sobą. Nie raz przespał się z nią, ale tym razem wizyta miała wyglądać zupełnie inaczej. Miał z nią zerwać.
Była piękna. Stała w holu recepcji zapatrzona w widok za oknem. Kasztanowe długie włosy okalały jej drobną twarz. Gdy zawołał jej imię uśmiech wykwitł na jej twarzy, a w zielonych oczach rozbłysła iskra. Idąc na górę obiecał sobie, że posiądzie ją ostatni raz nim z nią zerwie. Rzucili się na łóżko niczym para wygłodniałych kochanków. Niecierpliwe ręce gorliwie szukały jej pośladków. Odsłonięta szyja zasypana została gorącymi pocałunkami. Pieścili się tak długo, dopóki nie poczuli znużenia i świt ich nie zastał. Splątani w nagich ramionach zatracili poczucie czasu. Ross obudził się pierwszy, po czym zerwał na równe nogi, gdy zobaczył, że zegar wskazuje szóstą godzinę. W pośpiechu zaczął wkładać spodnie, a Maja  przyglądała mu się ze śmiechem na twarzy.
- Och, biedaku! Nie zapomniałeś włożyć majtek? – upomniała go grożąc mu palcem i naśladując matczyny ton głosu, po czym parsknęła śmiechem.
Cały jego plan diabli wzięli. Teraz musiał jechać szybko do domu i wytłumaczyć się Lau, a jego związek z Maia cały czas kwitł ograniczając jego możliwości zerwania z nią. Pocałował kobietę w pośpiechu w czoło, po czym rzucił na pożegnanie – Odezwę się.
- Pa kowboju – odparła, przy czym przeciągnęła się jak kotka. Rzucił na nią ostatnie spojrzenie w drzwiach. W świetle porannego słońca wyglądała zjawiskowo, a jej blada, niemal przezroczysta skóra biła blaskiem. Mrugnął do niej i wyszedł podśpiewując ulubioną piosenkę. Czuł, że radość go rozpiera. Wsiadł do samochodu, włączył radio i skierował się w stronę domu. Nie rozmyślał o niczym słuchając muzyki, po prostu jechał delektując się niedawno przeżytą chwilą. Dopiero, gdy zbliżał się do wioski poczuł lekki niepokój, ale rozgonił uczucie przekonując samego siebie, że niezachwiany spokój to maska pewności siebie, która zwykle okazuje się niezawodna w takich sytuacjach. Zaparkował przed domem zastanawiając się czy żona jeszcze śpi. Wszedł bardzo cicho do salonu zdejmując buty, a gdy szedł w stronę łazienki zerknął przez drzwi do sypialni. Spała. Uczucie ulgi ogarnęło jego ciało, po czym szybkim krokiem udał się do łazienki, by zmyć zapach perfum Mai. Następnie ubrał się w te same rzeczy i ukradkiem zszedł z powrotem do salonu, gdzie położył się na kanapie. Udając, że śpi czekał na nią. Podejrzewał, że niedługo się zbudzi. Zawsze była rannym ptaszkiem. Po półgodzinie zeszła na dół ubrana w różową, bawełnianą piżamę. Nachyliła się nad nim, po czym lekko szarpiąc go za ramię zawołała cicho po jego imię. Otworzył powoli oczy przeciągając się jak po długim śnie.
- Czekałam na ciebie. Co tak długo? – spytała uważnie lustrując go spojrzeniem.
- Impreza się przedłużyła. Do baru wpadł jeszcze jeden kumpel, którego zaprosił Riker  i nie wypadało mi iść do domu – odrzekł.
- Czekałam aż do pierwszej w nocy. Kiedy wróciłeś? – spytała.
- Po drugiej – skłamał bez mrugnięcia okiem.
- Dobrze, że chociaż jesteś trzeźwy. Bałam się, że jak będziesz wracał samochodem możesz mieć wypadek – odparła.
- Za bardzo się o mnie martwisz. Umiem o siebie zadbać. Następnym razem nie czekaj na mnie, po prostu idź spać o stałej porze.
- Następnym razem… ? Czy to znaczy, że zamierzasz jeszcze spotkać się z nimi? – spytała.
- Umówiliśmy się, że musimy powtórzyć spotkanie. Miałem nadzieję, że się zgodzisz. Poszedłem, bo uznałaś, że powinienem trochę się rozerwać. Miałaś rację.
- Tak, ale nie sądziłam, że będziesz chciał to powtórzyć.
- O co chodzi? – zapytał patrząc jej prosto w oczy.
- Po prostu boję się, że ci to wejdzie w krew.
- O to się nie martw. Jeśli zacznę wracać pijany, wtedy dam ci powód do zmartwień. Póki co nic złego się nie dzieje – powiedział stanowczym, acz łagodnym głosem.
- Masz rację, kochanie. Chyba trochę przesadziłam… - odparła spokojnie.
- Oczywiście, że przesadzasz – przytaknął, po czym wziął ją w ramiona szczęśliwy, że znowu udało mu się ją oszukać.
Laura dopiero po długiej przerwie w twórczości zabrała się do pisania. Postanowiła opisać swoje przeżycia związane z niezaspokojoną potrzebą macierzyństwa. Czuła się teraz znacznie lepiej mogąc przelać uczucia na kartki papieru. Poza tym była rozpromieniona. Ross znowu zrobił się taki kochany. Wczoraj przyniósł jej kwiaty, a gdy zapytała jaka jest okazja, odparł, że mężczyzna nie potrzebuje powodu, żeby wręczyć bukiet kobiecie, którą kocha. Na wspomnienie ich upojnej nocy, aż zakręciło się Lau  w głowie. Ostatnio w łóżku wciąż ją czymś zaskakiwał. Tak jak dwa dni temu, gdy udawał drapieżne zwierzę i rzucał się na nią jak opętaniec, całował, kąsał jej chętne ciało. Po mile spędzonej nocy nastał cudowny poranek, w czasie którego zaskoczył ją śniadaniem przyniesionym do łóżka. Uśmiechnęła się, po czym wstała od biurka ze wzrokiem utkwionym w dom sąsiadki otoczony kwiecistą łąką. Postanowiła znowu ją odwiedzić, jako że nie mogła doczekać się jej przyjścia. Potrzeba rozmowy z kimś innym niż jej mąż w niej rosła. Niewiele myśląc zarzuciła na siebie kwiecisty szal, włożyła sandały i wyszła przez podwórko mijając ukwiecony ogród. Przez chwilę poczuła silny zapach róż, jej ulubionych kwiatów. Promienie słońca delikatnie muskały skórę, delikatny wietrzyk rozwiewał jasne włosy. Gdy dotarła pod drzwi sąsiadki, ta wyszła jakby spodziewała się wizyty.
- Dzień dobry! Przyszłam zobaczyć czy nie potrzebujesz pomocy – zagaiła Lau.
- Wejdź moje dziecko. Napijmy się herbaty. Niczego nie potrzebuję – odparła kobieta.- Widzę, że radość cię rozpiera, ale jest coś jeszcze…
- O co chodzi? – spytała zaskoczona.
- Czuję, że coś cię trapi. Coś, co skrywasz głęboko w sercu, lecz to nie minie.
- Ale skąd…?
- Intuicja nigdy mnie nie zawodzi.
- Tak, to prawda. Mam problem. Nie możemy z mężem mieć dzieci.
- Nie martw się moje dziecko, mam ja na to sposób – rzekła. – Mam w zanadrzu parę ziół. Zwinę je i przyniosę. Dzięki mojej mieszance zajdziesz w ciążę. Ale musisz wiedzieć czy tego naprawę chcesz, bowiem jeśli nie jest ci pisane bycie matką możesz gorzko pożałować swojej decyzji.
- To wspaniale, że posiadasz odpowiednią miksturę. Proszę, pomóż mi – odrzekła bez chwili wahania.
Staruszka podała jej filiżankę naparu, który wyglądał jak herbata, po czym udała się do innego pomieszczenia. Laura w zamyśleniu piła napój niecierpliwie wyczekując kobiety. Po kwadransie zjawiła się ze związaną chustką w dłoni.
- Przygotowałam specjalnie dla ciebie – odparła. Po chwili zadumy dodała: - Radzę najpierw pójść do kościoła i pomodlić się w sprawie słuszności swojej decyzji.
Laura radośnie kiwnęła głową. Nie miała zamiaru modlić się do Boga. Zbyt wiele jej modlitw zostało niewysłuchanych, by mogła wierzyć w siłę modlitwy. Zioła to co innego, i choć nie rozumiała z jakiego powodu, nagle uwierzyła w tę cudowną miksturę. W pośpiechu podziękowała i popędziła do domu, by ją wypróbować.
Ross podjął decyzję, że skoro nie jest w stanie zerwać z Maią w inny sposób odwiedzi ją w pracy w czasie przerwy, by móc jej o tym powiedzieć. Było wczesne południe, gdy szedł w stronę restauracji. Wiał lekki wiatr, promienie słońca rozgrzewały skórę. W sercu tliły się pewne obawy w jaki sposób Mąką  przyjmie jego deklarację o odejściu. Miłość do Lau zadecydowała, choć zrozumiał dopiero niedawno, że nie może cały czas kręcić. Był szczęśliwy, że do tej pory mu się udawało, ale nie był głupi. Wiedział, że w końcu żona może odkryć prawdę.
Minął kilka ulic, nim dotarł do restauracji. Zajrzał przez oszklone witryny i ją zobaczył. Była w krótkiej spódniczce oraz jasnej bluzce odsłaniającej dekolt. Włosy związała w schludny kok. Wyglądała dokładnie jak wtedy, gdy widział ją za pierwszym razem. Przeważnie zamawiał kawę i sernik. Ona zawsze pamiętała jaką kawę lubi i z uśmiechem serwowała mu posiłki. Uwielbiał ją zagadywać. Pewnego dnia przyszła smutna, zapytał ją czy coś się stało, a ona bez wahania odparła, że zostawił ją chłopak. Tego samego dnia umówił się z nią. Spędzili upojną noc w hotelu. Otrząsnął się ze wspomnień. To wszystko miało się zmienić. Poczuł skurcz w żołądku, gdy spojrzała w jego stronę. Po chwili wszedł do lokalu. Ich spojrzenia znowu się spotkały. Patrzyła na niego z lekkim niepokojem w oczach, jakby przeczuwała co się wydarzy. Odwrócił wzrok i przysiadł do stolika w głębi restauracji.
- Ross– usłyszał za plecami – mówiłeś, że nie będziesz tutaj przychodził, żeby nikt się nie domyślił, że coś nas łączy.
- Usiądź, to wszystko ci wyjaśnię – odparł cicho.
- Jestem w pracy – rzuciła pospiesznie.
- To zajmie tylko chwilę – dodał zmieszany.
- No dobrze – dopiero teraz zauważyła jak bardzo był speszony. Oczy miał rozbiegane, nie patrzył na nią, a głos mu się urywał.
- Maiu, jesteś najcudowniejszą osobą jaką znam, ale nie mogę narażać swojego związku z Laura  poprzez bycie z tobą. Przykro mi, ale nie możemy być razem – wydusił z siebie.
- Co?! – podniosła głos na tyle głośno, że kilka osób z sąsiednich stolików odwróciło się w ich stronę. – Wynoś się! Pożałujesz! – zawołała i z impetem odsunęła krzesełko, żeby wstać rzuciwszy mu groźne spojrzenie. Ciarki przeszły go po plecach. Siedział jeszcze przez chwilę wpatrując się jak odchodzi.
Powzięła mocne postanowienie zemsty. Gdy wychodziła z lokalu w głowie miała tylko jeden plan. Spotkać się z Laurą nim on to zrobi. Chciała, by natychmiast po powrocie do żony pożałował, że zostawił ją, Maię. Zadzwoniła po taksówkę z restauracji. Wcześniej poprosiła koleżankę, by przekazała szefowi, że gorzej się poczuła i poszła do lekarza. Z niecierpliwością wyglądała, dopóki nie nadjechało auto.
- Portland! – powiedziała trochę zbyt głośno, po czym dodała – proszę się pospieszyć.
Drżała na całym ciele, a serce biło jak oszalałe. Nie mogła uwierzyć, że znowu została porzucona przez ukochanego mężczyznę. Nigdy co prawda nie była u Rossa, ale znała dom z opisu. Łąka pełna kwiatów prowadziła do niewielkiego domku z ogrodem na tyłach i podwórkiem po którym biegał merdając ogonem duży czarno-biały pies. Żółty dom wyróżniał się na tle innych, a zielone okiennice pasowały do zieleni trawy. Na ten widok Maię ponownie ogarnęła dzika furia: - Nie dopuszczę, by Laura wiła gniazdko z moim Rossym – gorączkowo myślała. Poprosiła taksówkarza, by poczekał. – To zajmie chwilkę – poprosiła, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę bramy. Pies zaszczekał, gdy przystanęła na chwilę, by nacisnąć dzwonek. Po chwili w drzwiach ukazała się młoda kobieta, dużo ładniejsza niż wyobrażała sobie ją Maia.
- Dzień dobry. W czym  mogę pomóc? – zapytała uprzejmie.
- Jestem kochanką pani męża – wypaliła bez namysłu.
- Słucham? – spytała.
- Z Rossem łączy mnie gorący romans od co najmniej roku – odparła.
- Co pani wygaduje? – zapytała z niedowierzaniem w głosie.
Maia zareagowała natychmiast otwierając torbę, by wręczyć zdjęcie Rossa śpiącego w jej objęciach. Zrobiła to zdjęcie parę miesięcy temu w hotelu. Ross nawet nie wiedział o jego istnieniu. Ucieszyła się teraz ze swojej przebiegłości.
Serce Lau  omal nie stanęło, gdy zobaczyła ich razem. Stała jeszcze długo w drzwiach po odejściu nieznajomej wpatrzona w fotografię. Nie pamięta momentu, w którym wróciła do kuchni. Spojrzała na kubek z naparem ziół płodności, gdy coś w niej pękło. Rozlała całą zawartość na podłogę, po czym rzuciła się do wyjścia. Biegła przed siebie polną drogą ze łzami w oczach. W pewnym momencie poczuła uścisk czyjejś dłoni na ramieniu. Sąsiadka pogłaskała ją czule, gdy ta zwróciła ku niej załzawione oblicze.
- Już dobrze. Nie mógł dać ci czego pragnęłaś, choć jestem pewna, że zrobiłby wiele, byś była szczęśliwa. On sam na pewno też pragnął dziecka.
- Czy dlatego, że miał dosyć naszego nieszczęścia znalazł pocieszycielkę? – spytała dławiąc się łzami. Wyrwała się z uścisku, po czym zaczęła biec na oślep. W pewnej chwili poczuła mocne uderzenie. Otępiający ból przeszył ciało, a świat zawirował przed oczami, by po chwili zniknąć. Zalał ją mrok.
- Lau! – krzyczał przestraszony. Trzymając w rękach jej bezwładne ciało miał mętlik w głowie. Wyskoczyła na drogę tak szybko, że przez chwilę myślał, że jakieś zwierzę wpadło mu pod samochód. Gdy zrozumiał, co się stało dostał spazmów na ciele. Łkał niczym mały chłopiec, tuląc do piersi nieruchome ciało żony. Pragnął powiedzieć jej o swoim romansie, prosić o wybaczenie, by mogli zacząć od nowa. Gdy zobaczył zdjęcie leżące na podłodze w sieni ich domu pognał czym prędzej do samochodu, by ją odszukać. Jechał zbyt szybko, o wiele za szybko…
- Lau! – głośny szloch wyrwał mu się z piersi. – Wybacz mi, kochana… - błagał, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. A on sam umarł z rozpaczy obok jej ciała.

5 komentarzy:

  1. Wzruszający one shot, czytałam go już wcześniej, ale przeczytałam go po raz kolejny i jest świetny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny One Shot <333
    Uwielbiam twoje prace!
    Mam nadzieję że zajrzysz do mnie zależy mi na twojej opinii :)
    http://did-you-have-your-fun.blogspot.com/?m=1

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Karola2 marca 2016 10:38

    Cudny! Wspaniale piszesz nie tylko ten rozdział, ale wszystkie swoje blogi. Czekam na nexta! :D
    Sory za poprzedni komentarz, ale zrobiłam błąd i nie chciałam wyjść na analfabetę, więc go usunęłam xD

    OdpowiedzUsuń