sobota, 4 listopada 2017

Wattpad

Link do mojej nowej powieści znajdziecie tutaj: Bez Odwrotu

Ważne!

Notatka będzie bardzo krótka. Chciałam tylko zawiadomić, że rozważyłam pewne kwestie I wasze propozycje i zdecydowałam się na kontynuację prowadzenia 'działalności' literackiej. Ale nie tu. Zaczynam pisać na wattpadzie. Jeżeli chcecie dalej mnie wspierać w tym, co robię, niedługo pojawi się tutaj link do mojego nowego dzieła. Dziękuję wam wszystkim raz jeszcze! 

wtorek, 31 maja 2016

Kochani!

Szykuję już jakiegoś OS'a, mam nadzieję, że niedługo się wyrobię. Także cieszy mnie wasza cierpliwość!
Dla jej umilenia gorąco i serdecznie zapraszam tu, gdzie być może pojawi się raura: http://darkness-roosvelt.blogspot.com
To mój kolejny blog, kolejna historia. Bardzo serdecznie zapraszam :D

poniedziałek, 7 marca 2016

Ważna notka!

Słuchajcie, postanowiłam nie rezygnować z bloggera, jedynie z czegoś, co jest niemożliwe i nieistniejące (chodzi mi o Raurę). Postanowiłam skonstruować nową historię, której bohaterowie będą fikcyjni, a nowa historia totalnie odmieniona. Jedynie baaaaardzo zależy mi na waszej obecności. Czy chcielibyście czytać nową historię? (oczywiście te skończę).
Jeśli nadal chcecie mnie wspierać, to zapraszam pod tym adresem: http://darkness-roosvelt.blogspot.com
Prolog zostanie opublikowany już wkrótce. Ale to, czy historia będzie miała miejsce zależy tylko i wyłącznie OD WAS. Kocham was kochani :*

niedziela, 3 stycznia 2016

One Shot by Darkness

Kolejny OS do mnie zawitał! ^^ A wy macie co czytać :D Komentujcie :*


"In persuit od hapiness"

Dzień był piękny, słoneczny. Laura otworzyła ościeżnice w kolorze soczystej zieleni. Powoli, głęboko wdychała zapach róż o płatkach czerwonych jak rozpalone usta. Ptaki zaćwierkały wesoło odlatując na łąkę, której pas ciągnął się daleko za ogrodem pełnym kwiatów. Zza okna widziała dom starszej kobiety. Sąsiadka Vanessa mieszkała w otoczeniu kilku kotów. Ponadto w skład jej gospodarstwa wchodziło parę kur, krowa i pies. Laura często zastanawiała się czym zajmowała się owa kobieta, gdy była w domu. Pragnęła bliżej ją poznać, zwłaszcza, że czasami doskwierała dziewczynie samotność na wsi. Portland było  spełnieniem marzeń Laury oraz Rossa. Poznała go jeszcze w liceum. Był o dwa lata starszy. Pod koniec pierwszej klasy zadurzyła się w nim po uszy, a w drugiej byli już parą. Ross, wówczas na ostatnim roku, jak zwierzył się później czuł się niepewnie w jej towarzystwie, bo onieśmielała go delikatną, dziewczęcą urodą. Długowłosa piękność o ciemnych, długich falowanych włosach  i oczach w kolorze czekolady  wydawała mu się powyżej pułapu jego możliwości. Zakompleksiony Ross szczupły wysoki chłopak o jasnych włosach z długą grzywką zachodzącą na oczy okazał się wspaniałym, czułym mężem.
Zagwizdał czajnik i Laura  odeszła od okna, by zaparzyć sobie herbaty z cytryną. . Jako dziecko spędzała na wsi wakacje. Do jej ulubionych zajęć należało wstawanie o wczesnej porze i wyczekiwanie na starszą kobietę, która wracała z wiadrem pełnym mleka, prezentem od ukochanej krowy Neny. Ciepły, biały płyn z pianką smakował wybornie. Dawał energię na cały poranek. Dziewczynka z chęcią biegała za kurkami i bawiła się z pieskiem Dino. – Ech, to były czasy – pomyślała z westchnieniem zaparzając herbatę. Usiadła przy kwadratowym, drewnianym stole i zapatrzyła się w obrus w czerwoną kratkę. Mały, brązowy wazonik eksponował nieco zwiędnięte już stokrotki. Zauważyła, że będzie musiała pójść do ogrodu po świeże kwiaty. Najpierw pomyślała o różach, jednak chwilę potem ze wzrokiem utkwionym w łąkę zdecydowała się na chabry. Uśmiechnęła się na myśl o pięknym bukiecie. Lubiła niebieskie kwiaty, choć tak naprawdę to, na jakie decydowała się w ciągu dnia zależało od nastroju. Wybiegła  przez frontowe drzwi na podwórko, otworzyła furtkę i wesoło ruszyła w stronę skąpanego w słońcu kwiecia. Ubrana w białą, letnią sukienkę sięgającą prawie kostek czuła się lekka, jakby unoszona przez wiatr. Ruchy miała pełne gracji, gdy tonęła w kwiatach nachylając się ku delikatnym płatkom. Z promiennym uśmiechem wróciła do domu. Odnalazła w szafce pękaty wazon ze szkła, po czym go udekorowała. – Cóż za zapach… - pomyślała i ogarnął ją błogi spokój. W takich chwilach sięgała po książkę. Wyszła z kuchni do sypialni po romans, który wieczorem czytała przed snem. Wyjęła książkę z komody stojącej przy drzwiach, po czym skierowała się w stronę korytarza. Przez ganek dostała się na podwórko, gdzie pies Punto zamerdał ogonem. Biały, duży kundel z na przemian czarnymi i szarymi łatami zawsze był chętny do zabawy. Ignorując go skręciła w prawą furtkę wychodzącą na ogród. Wąską kamienną ścieżką, omijając różnokolorowe kwiaty stąpała w stronę drewnianej ławki. Usiadła, uprzednio zabierając niedopitą herbatę z parapetu okna.
Upiła łyk, po czym zamknęła oczy, by móc w pełni delektować się chwilą. Intensywny zapach róż wypełnił jej nozdrza. Czuła na skórze ciepłe promyki słońca. Upajała się tą chwilą. Otworzyła książkę, by znaleźć się w innym świecie, równie pięknym, co ekscytującym. Przygoda młodej Hiszpanki poznającej przystojnego, bogatego Włocha całkowicie ją pochłonęła.
Po upływie dwóch godzin zerknęła na zegarek. Uznała, że czas zacząć przygotowywać coś do jedzenia. Ross wracał z pracy dopiero za jakiś czas, ale dziś postanowiła spędzić nieco więcej czasu w kuchni, by przyrządzić coś specjalnego z okazji ich piątej rocznicy ślubu. Jak ten czas szybko minął – pomyślała. Miała 25 lat , a czuła się tak samo jak pięć lat temu. Zakochana po uszy w mężu nie chciała się zestarzeć. Pragnęła, by oboje byli zawsze tak samo młodzi, by ich miłość nie znalazła końca. Westchnęła lekko, po czym powoli udała się do kuchni. Otworzyła szafkę w poszukiwaniu wcześniej zakupionych produktów. Planowała zrobić sałatkę z owocami morza, pieczeń w ziołach, za którą. Ross przepadał, a na deser jej ulubione ciasto bananowe z kremem, które rozpływało się w ustach. Kai  lubiła pracę w kuchni, przyrządzanie potraw było dla niej rozrywką. Najchętniej piekłaby ciasta, ale nie robiła tego za często z troski o figurę. Była szczupła i taką pragnęła pozostać.
Po upływie kilku godzin kuchnia była zalana zapachami jedzenia. Ukochany mąż stał w drzwiach wejściowych, gdy Laura kończyła dekorować sałatkę.
- Och! Jesteś… - wykrzyknęła entuzjastycznie, a gdy ujrzała bukiet białych, żółtych, niebieskich i czerwonych kwiatów uśmiech wykwitł na jej twarzy.
- Proszę, to dla Ciebie – odparł, po czym wręczył kolorową wiązankę.
- A ja przygotowała dla nas cudowny obiad – rzekła wskazując ręką w kierunku salonu.
- Chodźmy – zadecydował, po czym ruszyli korytarzem w miejsce, które przypominało obraz jak ze snu. Przy oknie stał stół udekorowany białym, koronkowym obrusem, na którym leżały rozsypane sztuczne, srebrne perły. Dwa smukłe, przezroczyste wazoniki eksponowały dwie białe róże. W powietrzu unosił się zapach perfum, którymi wcześniej spryskała pokój.
Pobrzękiwały sztućce, potrawy pięknie pachniały.
- Jak było w pracy? – zagaiła rozmowę.
- W porządku – odparł - nie miałem zbyt wielu klientów. Przyszedł kolega z czasów liceum. Nie widziałem go od lat. Był lekko zszokowany widząc mnie w roli prawnika.
- Dlaczego? – spytała.
- Może myślał, że zostałem na etapie szkoły średniej? – zażartował.
- Tak, na pewno – przyznała z uśmiechem.
- Czym się dziś zajmowałaś? – zmienił temat.
- No cóż, nie robiłam nic szczególnego. Uznałam, że zrobię sobie wolne od pisania książki. Poświęciłam część dnia na leniuchowanie, no i jak widzisz zdążyłam przygotować dla nas ucztę – odrzekła ze zniewalającym uśmiechem.
Wziął ją za rękę i rzekł – Jesteś cudowna, Lau.
- Jesteś wszystkim co mam… - zaczęła, gdy oczy zaszły jej łzami – żałuję, że nie mogę urodzić ci dziecka.
Wtem zaczęła szlochać. Całym ciałem wstrząsały dreszcze, a płacz nabierał na sile.
- Przepraszam – wyszeptała – znowu wszystko zepsułam.
Tulił ją do siebie i czule głaskał po głowie.
- Przepraszam… - powtarzała dławiąc się przez łzy.
- Cii.. to nie twoja wina. Uspokój się, kochanie – odrzekł.
Lau nie przestała płakać, dopóki nie zasnęła w ramionach męża, on wszakże nie mógł spać. Zastanawiał się jak pomóc żonie, jednakże medycyna wciąż pozostawała bezsilna w obliczu ich problemu. Właśnie rozmyślał nad kolejnym podejściem do in vitro, gdy spojrzał na jej spokojne oblicze podczas snu. Nie chciał narażać ukochanej na zbyt duży stres, zwłaszcza, że nie doszła jeszcze do siebie po ostatniej nieudanej próbie.
Obudziła się w jego ramionach. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Czule pogładził ją po włosach. Laura lekko zmrużyła oczy. Trwali w milczeniu, dopóki nie powiedział -Muszę zbierać się do pracy.
- Tak szybko? – spytała z niedowierzaniem.
-  Ratliff zachorował, więc wziąłem za niego kilka godzin. Wiesz, że dodatkowa kasa z nadgodzin się przyda. Mówiłaś, że chcesz jechać na wycieczkę do Włoch, dlatego muszę więcej zarobić.
- Byłoby cudownie, gdybyśmy tam pojechali. Marzyłam o tym od dziecka.
- Super. W takim razie muszę lecieć. – rzucił na pożegnanie – Pa! Pocałował ją delikatnie w czoło i ruszył w stronę wyjścia. Została sama, gdy zły nastrój zaczął wracać, dlatego szybko zabrała się do sprzątania. Pozbierała naczynia ze stołu, włożyła do zmywarki. Koszule Rossa wrzuciła do prania, zatrzymując się chwilę przy spodniach. Przeszukując kieszenie znalazła karteczkę z napisem: „Spotkamy się jeszcze?” Powąchała kartkę, pachniała kobiecymi perfumami. Serce podskoczyło jej do gardła. Myślała, że go zabije, gdy zrozumiała, że Ross  mógł ją zdradzać. Ta straszna myśl niczym trucizna zaczęła drążyć jej umysł. Próbowała dokończyć robienie prania, ale za bardzo drżały jej ręce. Poszła do kuchni i choć rzadko stosowała się do takich metod wyjęła butelkę wina z szafki, po czym nalała pełen kieliszek płynu i wypiła niemal jednym duszkiem. Gdy już trochę się opanowała zaczęła przekonywać samą siebie, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Ross  nie mógł zrobić jej czegoś takiego, więc na pewno istniało jakieś sensowne wyjaśnienie całej sytuacji. Opróżniła prawie całą butelkę, a gdy mocno zaczęło kręcić się jej w głowie zapadła w błogi sen.
- Lau? – potrząsnął ją za ramię. – Co ty robisz na kanapie w salonie? Dlaczego nie śpisz w sypialni?
Spojrzała na niego zamglonymi oczami. Przez chwilę wydawało się jej, że miała po prostu przykry sen, ale prędko oprzytomniała.
- Ross, posłuchaj – zaczęła mówić podnosząc się z kanapy – robiąc pranie zauważyłam coś interesującego w kieszeni twoich spodni. - Spoglądała na niego uważnie, czy jej słowa robią na nim wrażenie. Jeżeli miał coś na sumieniu powinien zdradzić się z tym, choćby nieświadomie. Patrzył na nią swymi dużymi, ciemnobrązowymi oczami, w których malował się cień irytacji.
- Grzebiesz w moich rzeczach? – zapytał.
- Tak. I wiesz co? Nie bez powodu – odbiła piłeczkę machając mu przed oczyma kartką. – Co to jest? Z kim się spotykasz?
- Żartujesz sobie. Podniosłem tą kartkę z korytarza w kancelarii, żeby wyrzucić do śmieci, ale zagadała mnie przechodząca sekretarka i odruchowo wepchnąłem ją do kieszeni. – odparł płynnie i spokojnie.
- Chcesz mi wmówić, że któryś z klientów lub pracowników  zostawił ją na podłodze… – parsknęła śmiechem – a ty nie mogłeś zostawić tego sprzątaczce?
Zmienił wyraz twarzy na surowy. – Laura, to nie jest śmieszne, jeżeli uważasz, że z kimś cię zdradzam. Jak do tej pory nie dałem ci powodu do tego, byś mi nie ufała. To zwykła kartka, może coś oznaczać albo nie. Ja tylko ci mówię, że nie jest moja, ale skoro mi nie wierzysz nic na to nie poradzę. Odwrócił się obrażony, by odejść.
- Zaczekaj, przepraszam – zaczęły ogarniać ją wątpliwości. - Nie chciałam cię urazić. Wierzę ci. Wybaczysz mi?
- No nie wiem – odparł naburmuszony. – Jak mogłaś posądzić mnie o zdradę?
- Wiem, trochę mnie poniosło… wiesz, jak cię kocham – próbowała się przymilać.
- Nie mam teraz na to czasu. Muszę się przebrać – powiedział i wyszedł szybko do garderoby.
Miała nadzieję, że pomyliła się odnośnie Rossa. Nie chciała więcej o tym myśleć. Pragnęła wierzyć w wierną, nieskazitelną miłość męża. – Oby sytuacja więcej nie powtórzyła się - pomyślała wzdychając. Lubiła swoje sielankowe życie, jeżeli nie myślała o dziecku. Ostatnio postanowiła, że postara się nie myśleć o nim więcej i czerpać radość z życia. Na szczęście robiła postępy. Dni pozbawione trosk na wsi nadchodziły częściej niż wówczas, gdy mieszkali w mieście. Widok małych, rozbrykanych dzieci w sklepach, mamusiek taszczących swoje pociechy w wózkach na spacerze czy roześmiane twarze maluchów na placu zabaw nie pozwalały zapomnieć o problemie. Na wsi było inaczej, spokojnie. Żadnych dzieci w pobliżu, a najbliższe sąsiedztwo starszej kobiety, którą Julia postanowiła bliżej poznać.
Szła ukwieconą łąką w blasku porannego słońca. Na mleczu przysiadł biały motyl o skrzydłach cienkich jak papier. Czerwone maki skrzyły w tle łagodnej zieleni. Dalej ziemia była obsadzona. Rosły w niej warzywa. Skręciła w lewo w stronę domku. Był koloru wyblakłej cytryny. Niewielki, zadbany z zewnątrz skłaniał do wejścia. Ostrożnie, acz głośno zapukała. Po paru chwilach drzwi otworzyła starsza kobieta o siwych włosach z nielicznymi pasmami kasztanowych kosmyków wystającymi spod bladoróżowej chustki. Ubrana w kolorowy, dwuczęściowy strój przepasana fartuchem stała w przejściu uśmiechając się z lekka. Widząc ją z bliska, pomyślała, że staruszka wydaje się przyjazną kobieta.
- Dzień dobry, pani! – rzekła, może odrobinę za głośno – jestem sąsiadką…
- Tak, wiem. Proszę wejść – zaproponowała.
- Dziękuję. Pomyślałam, że może macie trochę mleka na zbyciu? Widziałam krowę.
- No jest. – odparła – Odkąd mąż zmarł wyprzedałam połowę zwierząt. Została mi jeszcze krowa, parę kur i Burek przy budzie, który pilnuje gospodarstwa.
- Musi być pani ciężko – stwierdziła Laura.
- Mów mi Vanessa. A ty jak masz na imię drogie dziecko? – zapytała.
- Laura – odparła.
- Chodź Lauro, coś ci pokażę – powiedziała Van , po czym wyszły przez skromną kuchnię do pokoju, w którym panował, pomimo, że meble z ciemnego drewna były wiekowe, dywan perski wisiał na ścianie, kryształy błyszczały w kredensie, ale wszystko było zadbane, starannie wyczyszczone. Z pokoju przeszły na wąski korytarz. Staruszka podeszła do drzwi, których Lau z początku nie zauważyła. Otworzyła je i oczom kobiet ukazał się piękny ogród. Zeszły po dwóch stopniach i usiadły na ławeczce pod oknem. Rosła w nim mięta pachnąca świeżością, truskawki wielkie jak orzechy włoskie oraz kwiaty w różnych kolorach tęczy.
- Jak tu pięknie – zachwyciła się dziewczyna.
- Ogród nie jest duży, dlatego pozwalam sobie na jego pielęgnowanie. Mam też tę jabłoń – pokazała w prawą stronę przy końcu ogrodu. Nieduże drzewko wyglądało na zdrowe i dorodne. Laura zapragnęła usiąść w cieniu jego gałęzi. Z pewnością znalazłaby tam inspirację do napisania kolejnej książki, której ostatnio jej brakowało. Z leciutkim westchnieniem odparła – Niestety muszę już iść. Może będę mogła następnym razem gościć panią u siebie?
- Jaka tam pani? Jesteśmy sąsiadkami. Na pewno przyjdę w odwiedziny – rzekła staruszka.
- Będzie mi bardzo miło…Vanesso– powiedziała z uśmiechem. Cieszyła się, że poznała sąsiadkę. Dzięki niej czuła się mniej samotna. – Dobrze wiedzieć, że można liczyć na sąsiedzką pomoc. Gdybyś czegoś potrzebowała, proszę, nie wahaj się powiedzieć.
Zachęcona rozmową kobieta odrzekła – Nie odchodź moje dziecko. Mam trochę mleka, chciałabym się z tobą nim podzielić. – To powiedziawszy poszła do kuchni, by wyjąć z lodówki niemal pełny słoik.
- Ale to za dużo – oponowała Laura.
- Po prostu weź – rzekła stanowczo.
- Dobrze, ale zapłacę – zaproponowała.
- Ani mi się waż – zganiła ją z uśmiechem staruszka.
- Dziękuję. Z pewnością odwdzięczę się w przyszłości – odparła – Do widzenia!
- Do widzenia! – powiedziała machając na pożegnanie.
Siedziała popijając mleko z kubka na werandzie. Zły nastrój odleciał jak bańka mydlana. Powrócił upragniony spokój, co przyczyniło się do tego, że z chęcią sięgnęła po kolejną książkę, tym razem kryminał. Lubiła czytać zarówno kryminały, romanse jak i inne gatunki książek. Nie cierpiała horrorów, bo była zbyt strachliwa, by je zgłębiać. Jako dziecko bała się ciemności. Do tej pory, gdy przesiadywała sama w domu nocą czuła gęsią skórkę. Na nieszczęście Ross ostatnio coraz częściej zostawał na noc w kancelarii. W ogóle więcej pracował. Mówił, że musi jeszcze trochę zarobić, by marzenie o Wenecji stało się realne. Obiecał, że za niecałe dwa miesiące spędzą tam razem mnóstwo czasu. Pragnęła, by stało się to już dziś. Przeczucia mówiły jej, że sielanka może nie nastąpić, ale postanowiła je zignorować. Wróciła do lektury zatrzaskując drzwi światu realnemu.
- Cześć kochanie! – zawołał wchodząc do domu. Lau wybiegła mu na spotkanie, na co on wziął ją w objęcia. – Jak się dzisiaj czujesz? – spytał z nieudawaną troską w głosie.
- W porządku – odparła i pocałowała go w usta. – Podgrzeję ci obiad. Zaraz wracam.
Ross  ciężko westchnął, gdy odeszła. - O mało nie wpadłem ostatnim razem –gorączkowo myślał o liściku, który znalazł się w rękach ukochanej. Nie chciał zepsuć udanego małżeństwa. Wciąż kochał Lau, choć jej brak entuzjazmu w ostatnich latach spowodowany prawdopodobnie brakiem dziecka udzielił mu się tak bardzo, że popełnił błąd swego życia. Spotkał Maie  i zakochał się w niej bez pamięci. Poczuł uścisk w żołądku na myśl, że żona mogła dowiedzieć się o romansie. – Muszę to zakończyć – zdecydował w chwili gdy Lau weszła do salonu. Mimo, że stał twarzą do okna dziewczyna zauważyła, że był zamyślony.
- Coś cię trapi? – spytała.
- Nie, ale jestem trochę zmęczony.
- Miałeś ciężki dzień? – spytała, gdy zasiedli do stołu.
- Dużo klientów odparł wymijająco – A właśnie, byłbym zapomniał. Spotkałem na mieście Rikera, kumpla z czasów liceum. Pamiętasz, tego który odwiedził mnie w kancelarii. Umówiłem się z nim do baru. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, żebym poszedł?
- Nie – odparła z uśmiechem. – Mam nadzieję, że będziesz dobrze się bawił.
- Dziękuję – odrzekł. Wreszcie spotka się z Maia w hotelu. Bardzo za nią tęsknił, choć nie przyznawał się do tego przed samym sobą. Nie raz przespał się z nią, ale tym razem wizyta miała wyglądać zupełnie inaczej. Miał z nią zerwać.
Była piękna. Stała w holu recepcji zapatrzona w widok za oknem. Kasztanowe długie włosy okalały jej drobną twarz. Gdy zawołał jej imię uśmiech wykwitł na jej twarzy, a w zielonych oczach rozbłysła iskra. Idąc na górę obiecał sobie, że posiądzie ją ostatni raz nim z nią zerwie. Rzucili się na łóżko niczym para wygłodniałych kochanków. Niecierpliwe ręce gorliwie szukały jej pośladków. Odsłonięta szyja zasypana została gorącymi pocałunkami. Pieścili się tak długo, dopóki nie poczuli znużenia i świt ich nie zastał. Splątani w nagich ramionach zatracili poczucie czasu. Ross obudził się pierwszy, po czym zerwał na równe nogi, gdy zobaczył, że zegar wskazuje szóstą godzinę. W pośpiechu zaczął wkładać spodnie, a Maja  przyglądała mu się ze śmiechem na twarzy.
- Och, biedaku! Nie zapomniałeś włożyć majtek? – upomniała go grożąc mu palcem i naśladując matczyny ton głosu, po czym parsknęła śmiechem.
Cały jego plan diabli wzięli. Teraz musiał jechać szybko do domu i wytłumaczyć się Lau, a jego związek z Maia cały czas kwitł ograniczając jego możliwości zerwania z nią. Pocałował kobietę w pośpiechu w czoło, po czym rzucił na pożegnanie – Odezwę się.
- Pa kowboju – odparła, przy czym przeciągnęła się jak kotka. Rzucił na nią ostatnie spojrzenie w drzwiach. W świetle porannego słońca wyglądała zjawiskowo, a jej blada, niemal przezroczysta skóra biła blaskiem. Mrugnął do niej i wyszedł podśpiewując ulubioną piosenkę. Czuł, że radość go rozpiera. Wsiadł do samochodu, włączył radio i skierował się w stronę domu. Nie rozmyślał o niczym słuchając muzyki, po prostu jechał delektując się niedawno przeżytą chwilą. Dopiero, gdy zbliżał się do wioski poczuł lekki niepokój, ale rozgonił uczucie przekonując samego siebie, że niezachwiany spokój to maska pewności siebie, która zwykle okazuje się niezawodna w takich sytuacjach. Zaparkował przed domem zastanawiając się czy żona jeszcze śpi. Wszedł bardzo cicho do salonu zdejmując buty, a gdy szedł w stronę łazienki zerknął przez drzwi do sypialni. Spała. Uczucie ulgi ogarnęło jego ciało, po czym szybkim krokiem udał się do łazienki, by zmyć zapach perfum Mai. Następnie ubrał się w te same rzeczy i ukradkiem zszedł z powrotem do salonu, gdzie położył się na kanapie. Udając, że śpi czekał na nią. Podejrzewał, że niedługo się zbudzi. Zawsze była rannym ptaszkiem. Po półgodzinie zeszła na dół ubrana w różową, bawełnianą piżamę. Nachyliła się nad nim, po czym lekko szarpiąc go za ramię zawołała cicho po jego imię. Otworzył powoli oczy przeciągając się jak po długim śnie.
- Czekałam na ciebie. Co tak długo? – spytała uważnie lustrując go spojrzeniem.
- Impreza się przedłużyła. Do baru wpadł jeszcze jeden kumpel, którego zaprosił Riker  i nie wypadało mi iść do domu – odrzekł.
- Czekałam aż do pierwszej w nocy. Kiedy wróciłeś? – spytała.
- Po drugiej – skłamał bez mrugnięcia okiem.
- Dobrze, że chociaż jesteś trzeźwy. Bałam się, że jak będziesz wracał samochodem możesz mieć wypadek – odparła.
- Za bardzo się o mnie martwisz. Umiem o siebie zadbać. Następnym razem nie czekaj na mnie, po prostu idź spać o stałej porze.
- Następnym razem… ? Czy to znaczy, że zamierzasz jeszcze spotkać się z nimi? – spytała.
- Umówiliśmy się, że musimy powtórzyć spotkanie. Miałem nadzieję, że się zgodzisz. Poszedłem, bo uznałaś, że powinienem trochę się rozerwać. Miałaś rację.
- Tak, ale nie sądziłam, że będziesz chciał to powtórzyć.
- O co chodzi? – zapytał patrząc jej prosto w oczy.
- Po prostu boję się, że ci to wejdzie w krew.
- O to się nie martw. Jeśli zacznę wracać pijany, wtedy dam ci powód do zmartwień. Póki co nic złego się nie dzieje – powiedział stanowczym, acz łagodnym głosem.
- Masz rację, kochanie. Chyba trochę przesadziłam… - odparła spokojnie.
- Oczywiście, że przesadzasz – przytaknął, po czym wziął ją w ramiona szczęśliwy, że znowu udało mu się ją oszukać.
Laura dopiero po długiej przerwie w twórczości zabrała się do pisania. Postanowiła opisać swoje przeżycia związane z niezaspokojoną potrzebą macierzyństwa. Czuła się teraz znacznie lepiej mogąc przelać uczucia na kartki papieru. Poza tym była rozpromieniona. Ross znowu zrobił się taki kochany. Wczoraj przyniósł jej kwiaty, a gdy zapytała jaka jest okazja, odparł, że mężczyzna nie potrzebuje powodu, żeby wręczyć bukiet kobiecie, którą kocha. Na wspomnienie ich upojnej nocy, aż zakręciło się Lau  w głowie. Ostatnio w łóżku wciąż ją czymś zaskakiwał. Tak jak dwa dni temu, gdy udawał drapieżne zwierzę i rzucał się na nią jak opętaniec, całował, kąsał jej chętne ciało. Po mile spędzonej nocy nastał cudowny poranek, w czasie którego zaskoczył ją śniadaniem przyniesionym do łóżka. Uśmiechnęła się, po czym wstała od biurka ze wzrokiem utkwionym w dom sąsiadki otoczony kwiecistą łąką. Postanowiła znowu ją odwiedzić, jako że nie mogła doczekać się jej przyjścia. Potrzeba rozmowy z kimś innym niż jej mąż w niej rosła. Niewiele myśląc zarzuciła na siebie kwiecisty szal, włożyła sandały i wyszła przez podwórko mijając ukwiecony ogród. Przez chwilę poczuła silny zapach róż, jej ulubionych kwiatów. Promienie słońca delikatnie muskały skórę, delikatny wietrzyk rozwiewał jasne włosy. Gdy dotarła pod drzwi sąsiadki, ta wyszła jakby spodziewała się wizyty.
- Dzień dobry! Przyszłam zobaczyć czy nie potrzebujesz pomocy – zagaiła Lau.
- Wejdź moje dziecko. Napijmy się herbaty. Niczego nie potrzebuję – odparła kobieta.- Widzę, że radość cię rozpiera, ale jest coś jeszcze…
- O co chodzi? – spytała zaskoczona.
- Czuję, że coś cię trapi. Coś, co skrywasz głęboko w sercu, lecz to nie minie.
- Ale skąd…?
- Intuicja nigdy mnie nie zawodzi.
- Tak, to prawda. Mam problem. Nie możemy z mężem mieć dzieci.
- Nie martw się moje dziecko, mam ja na to sposób – rzekła. – Mam w zanadrzu parę ziół. Zwinę je i przyniosę. Dzięki mojej mieszance zajdziesz w ciążę. Ale musisz wiedzieć czy tego naprawę chcesz, bowiem jeśli nie jest ci pisane bycie matką możesz gorzko pożałować swojej decyzji.
- To wspaniale, że posiadasz odpowiednią miksturę. Proszę, pomóż mi – odrzekła bez chwili wahania.
Staruszka podała jej filiżankę naparu, który wyglądał jak herbata, po czym udała się do innego pomieszczenia. Laura w zamyśleniu piła napój niecierpliwie wyczekując kobiety. Po kwadransie zjawiła się ze związaną chustką w dłoni.
- Przygotowałam specjalnie dla ciebie – odparła. Po chwili zadumy dodała: - Radzę najpierw pójść do kościoła i pomodlić się w sprawie słuszności swojej decyzji.
Laura radośnie kiwnęła głową. Nie miała zamiaru modlić się do Boga. Zbyt wiele jej modlitw zostało niewysłuchanych, by mogła wierzyć w siłę modlitwy. Zioła to co innego, i choć nie rozumiała z jakiego powodu, nagle uwierzyła w tę cudowną miksturę. W pośpiechu podziękowała i popędziła do domu, by ją wypróbować.
Ross podjął decyzję, że skoro nie jest w stanie zerwać z Maią w inny sposób odwiedzi ją w pracy w czasie przerwy, by móc jej o tym powiedzieć. Było wczesne południe, gdy szedł w stronę restauracji. Wiał lekki wiatr, promienie słońca rozgrzewały skórę. W sercu tliły się pewne obawy w jaki sposób Mąką  przyjmie jego deklarację o odejściu. Miłość do Lau zadecydowała, choć zrozumiał dopiero niedawno, że nie może cały czas kręcić. Był szczęśliwy, że do tej pory mu się udawało, ale nie był głupi. Wiedział, że w końcu żona może odkryć prawdę.
Minął kilka ulic, nim dotarł do restauracji. Zajrzał przez oszklone witryny i ją zobaczył. Była w krótkiej spódniczce oraz jasnej bluzce odsłaniającej dekolt. Włosy związała w schludny kok. Wyglądała dokładnie jak wtedy, gdy widział ją za pierwszym razem. Przeważnie zamawiał kawę i sernik. Ona zawsze pamiętała jaką kawę lubi i z uśmiechem serwowała mu posiłki. Uwielbiał ją zagadywać. Pewnego dnia przyszła smutna, zapytał ją czy coś się stało, a ona bez wahania odparła, że zostawił ją chłopak. Tego samego dnia umówił się z nią. Spędzili upojną noc w hotelu. Otrząsnął się ze wspomnień. To wszystko miało się zmienić. Poczuł skurcz w żołądku, gdy spojrzała w jego stronę. Po chwili wszedł do lokalu. Ich spojrzenia znowu się spotkały. Patrzyła na niego z lekkim niepokojem w oczach, jakby przeczuwała co się wydarzy. Odwrócił wzrok i przysiadł do stolika w głębi restauracji.
- Ross– usłyszał za plecami – mówiłeś, że nie będziesz tutaj przychodził, żeby nikt się nie domyślił, że coś nas łączy.
- Usiądź, to wszystko ci wyjaśnię – odparł cicho.
- Jestem w pracy – rzuciła pospiesznie.
- To zajmie tylko chwilę – dodał zmieszany.
- No dobrze – dopiero teraz zauważyła jak bardzo był speszony. Oczy miał rozbiegane, nie patrzył na nią, a głos mu się urywał.
- Maiu, jesteś najcudowniejszą osobą jaką znam, ale nie mogę narażać swojego związku z Laura  poprzez bycie z tobą. Przykro mi, ale nie możemy być razem – wydusił z siebie.
- Co?! – podniosła głos na tyle głośno, że kilka osób z sąsiednich stolików odwróciło się w ich stronę. – Wynoś się! Pożałujesz! – zawołała i z impetem odsunęła krzesełko, żeby wstać rzuciwszy mu groźne spojrzenie. Ciarki przeszły go po plecach. Siedział jeszcze przez chwilę wpatrując się jak odchodzi.
Powzięła mocne postanowienie zemsty. Gdy wychodziła z lokalu w głowie miała tylko jeden plan. Spotkać się z Laurą nim on to zrobi. Chciała, by natychmiast po powrocie do żony pożałował, że zostawił ją, Maię. Zadzwoniła po taksówkę z restauracji. Wcześniej poprosiła koleżankę, by przekazała szefowi, że gorzej się poczuła i poszła do lekarza. Z niecierpliwością wyglądała, dopóki nie nadjechało auto.
- Portland! – powiedziała trochę zbyt głośno, po czym dodała – proszę się pospieszyć.
Drżała na całym ciele, a serce biło jak oszalałe. Nie mogła uwierzyć, że znowu została porzucona przez ukochanego mężczyznę. Nigdy co prawda nie była u Rossa, ale znała dom z opisu. Łąka pełna kwiatów prowadziła do niewielkiego domku z ogrodem na tyłach i podwórkiem po którym biegał merdając ogonem duży czarno-biały pies. Żółty dom wyróżniał się na tle innych, a zielone okiennice pasowały do zieleni trawy. Na ten widok Maię ponownie ogarnęła dzika furia: - Nie dopuszczę, by Laura wiła gniazdko z moim Rossym – gorączkowo myślała. Poprosiła taksówkarza, by poczekał. – To zajmie chwilkę – poprosiła, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę bramy. Pies zaszczekał, gdy przystanęła na chwilę, by nacisnąć dzwonek. Po chwili w drzwiach ukazała się młoda kobieta, dużo ładniejsza niż wyobrażała sobie ją Maia.
- Dzień dobry. W czym  mogę pomóc? – zapytała uprzejmie.
- Jestem kochanką pani męża – wypaliła bez namysłu.
- Słucham? – spytała.
- Z Rossem łączy mnie gorący romans od co najmniej roku – odparła.
- Co pani wygaduje? – zapytała z niedowierzaniem w głosie.
Maia zareagowała natychmiast otwierając torbę, by wręczyć zdjęcie Rossa śpiącego w jej objęciach. Zrobiła to zdjęcie parę miesięcy temu w hotelu. Ross nawet nie wiedział o jego istnieniu. Ucieszyła się teraz ze swojej przebiegłości.
Serce Lau  omal nie stanęło, gdy zobaczyła ich razem. Stała jeszcze długo w drzwiach po odejściu nieznajomej wpatrzona w fotografię. Nie pamięta momentu, w którym wróciła do kuchni. Spojrzała na kubek z naparem ziół płodności, gdy coś w niej pękło. Rozlała całą zawartość na podłogę, po czym rzuciła się do wyjścia. Biegła przed siebie polną drogą ze łzami w oczach. W pewnym momencie poczuła uścisk czyjejś dłoni na ramieniu. Sąsiadka pogłaskała ją czule, gdy ta zwróciła ku niej załzawione oblicze.
- Już dobrze. Nie mógł dać ci czego pragnęłaś, choć jestem pewna, że zrobiłby wiele, byś była szczęśliwa. On sam na pewno też pragnął dziecka.
- Czy dlatego, że miał dosyć naszego nieszczęścia znalazł pocieszycielkę? – spytała dławiąc się łzami. Wyrwała się z uścisku, po czym zaczęła biec na oślep. W pewnej chwili poczuła mocne uderzenie. Otępiający ból przeszył ciało, a świat zawirował przed oczami, by po chwili zniknąć. Zalał ją mrok.
- Lau! – krzyczał przestraszony. Trzymając w rękach jej bezwładne ciało miał mętlik w głowie. Wyskoczyła na drogę tak szybko, że przez chwilę myślał, że jakieś zwierzę wpadło mu pod samochód. Gdy zrozumiał, co się stało dostał spazmów na ciele. Łkał niczym mały chłopiec, tuląc do piersi nieruchome ciało żony. Pragnął powiedzieć jej o swoim romansie, prosić o wybaczenie, by mogli zacząć od nowa. Gdy zobaczył zdjęcie leżące na podłodze w sieni ich domu pognał czym prędzej do samochodu, by ją odszukać. Jechał zbyt szybko, o wiele za szybko…
- Lau! – głośny szloch wyrwał mu się z piersi. – Wybacz mi, kochana… - błagał, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. A on sam umarł z rozpaczy obok jej ciała.

poniedziałek, 28 grudnia 2015

One Shot by Lauren Coolness

''Thinking Out Loud''
Zacznę schematowo. Jestem Laura Marano, mam 20 lat. Moją pasją jest taniec. W jego świat wprowadził mnie mój jedyny i najlepszy przyjaciel. Sheeran nauczył mnie tańczyć w momencie, gdy mój świat się zawalił. Gdyby nie on, pewnie już dawno popełniłabym samobójstwo. Ale jestem i  tańczę. Muzyka wyrażana tańcem dodaje mi sił do życia. Wynajmuję skromne mieszkanie naprzeciwko najdroższego trzydziestopiętrowca w Los Angeles. Są tam najlepsze mieszkania dla ''ludzi z klasą''. Ale to nie mój świat. Codziennie spotykam Eda w jego studiu tanecznym i trenuję na konkursy. Chciałabym coś wygrać. Ale żeby wygrać, musiałabym mieć partnera. Jak na razie nikt nie chce ze mną tańczyć. Tylko mój przyjaciel. Nikt oprócz Sheerana mnie nie zna i niech tak pozostanie. Dzisiaj ruszyłam do studia w dobrym humorze. Ed miał mi do przekazania jakąś radosną, dobrą wiadomość. Przebrałam się w leginsy i bokserkę i wyszłam na parkiet. Rudzielec już na mnie czekał.
Spodziewałam się tego, że znalazł sobie dziewczynę, albo jest gejem.
- Lau, znalazłem idealnego partnera dla ciebie- odezwał się
A ja zamarłam. Do pomieszczenia wszedł wysoki blondyn o brązowych, tajemniczych oczach. Sprytnie unikał mojego wzroku. Z wzajemnością.
- Poznajcie się, to jest Laura, a to Ross. Myślę, że się dogadacie. A! Konkurs macie za tydzień. Powodzenia- Sheeran powiedział i uciekł do biura.
Zostałam sama z jakimś nieznajomym chłopakiem. Patrzyliśmy na siebie kilkanaście minut.
- To może chociaż spróbujemy?- przerwałam krępującą ciszę.
Chłopak pokiwał głową. Podeszłam do niego niepewnie wyciągając rękę. Delikatnie złączył nasze dłonie. Przeszedł mnie lekki dreszcz. Zaczęliśmy trenować walc angielski. Szło nam całkiem dobrze. Ross nie odezwał się do mnie słowem. Wychodząc ze studia, krzyknęłam mu 'cześć', oczywiście bez odzewu z jego strony.
Następnego dnia postanowiłam zapytać Eda o co chodzi z tym chłopakiem i skąd się wziął.
Niepewnie weszłam do jego biura. Siedział za biurkiem przeszukując papiery.
- Kim jest Ross?- zapytałam prosto z mostu.
Przyjaciel westchnął.
- Nie mogę ci tego wytłumaczyć. Musisz sama się z nim porozumieć.- powiedział
- On nie umie mówić- szepnęłam do siebie.
Dlatego był tak zamknięty w sobie. Jak ja.
- Laur, poczekaj!- odrzekł Ed
Ale ja już wyszłam. Chciałam jak najszybciej opuścić studio. Jednak coś w mojej głowie nie dawało mi spokoju. On mnie zaakceptował. Dlaczego ja miałabym go odrzucić. To, że jest niemy nie oznacza, że jest gorszy. Obróciłam się na pięcie i wróciłam do budynku. Po kilkunastu minutach zjawił się blondyn. Przywitałam go smutnym uśmiechem. Jego oczy wyrażały ciekawość. W całości oddałam się tańcu. Muszę przyznać, Ross tańczy wspaniale. Niczym  profesjonalista. Nasz cały dzień prób tego samego tańca do tej samej piosenki się skończył. Na dworze było bardzo ciemno. Nie chciałam sama wracać. Wyjęłam telefon z torby i połączyłam sie z Ed'em.
J: Przyszedłbyś po mnie? Nie chcę sama wracać.
E: Nie mogę, naprawdę Laur. Może Ross cię odprowadzi. Zapytaj się go.
Wyłączyłam telefon i z beznadziejności połączonej ze złością uderzyłam ręką w ścianę, czego po chwili pożałowałam. Ból był taki straszny, że nie umiałam go znieść. Osunęłam się na ziemię.
*
Obudziłam się w nieznanym miejscu. Wstałam z miękkiego łóżka. Znajdowałam się w całkowicie różowym pokoju, zapewne należącym do jakieś dziewczyny. Moja ręka już nie bolała, była za to cała zabandażowana. Do pomieszczenia weszła jakaś blondynka.
- Hej, jak się czujesz? Jestem Rydel- powiedziała z uśmiechem.
- Jest..dobrze. Gdzie ja jestem? Nazywam się Laura.- odparłam
- Jestem siostrą Rossa. Jesteś u niego w domu. Chodź na dół- poprosiła,a ja ruszyłam za nią.
Weszłam do salonu. Na kanapie siedziała czwórka chłopaków, w tym Ross.
- Jestem Laura- odrzekłam.
Przedstawili mi się. Braćmi Rossa byli Riker i Rocky, a ich znajomym Ellington.
- Przepraszam za problem, muszę już iść- podziękowałam i pożegnałam się ze wszystkimi.
Okazało się, że rodzeństwo Rossa mieszka blisko studia. Weszłam do sali prób, włączyłam muzykę z telefonu i oddałam się melodii.
*
Minął tydzień. Dziś nasz występ. Sheeran zawiózł nas do innego miasta, na jedno z najważniejszych wydarzeń świata tańca. Odczuwałam niezły stres.
- A teraz walc angielski w wykonaniu Laury Marano i Rossa Lyncha.-dotarło do moich uszu.
Razem z moim partnerem weszłam na scenę, oczekując muzyki. Gdy zabrzmiały pierwsze dźwięki, zaczęliśmy tańczyć nasz idealnie opanowany układ. Myślę,że poszło nam całkiem nieźle. Kilka godzin później miały zostać ogłoszone wyniki.
- Wygrywają Ross i Laura! Gratulacje!- nie mogłam uwierzyć w moje szczęście.
Odruchowo wtuliłam się w oniemiałego Lyncha, który odwzajemnił gest. Od razu podbiegł do nas Ed.
- Laura, mam chyba nową piosenkę! Musisz ją poczuć, a potem mi powiedz co o niej sądzisz i czy nadawałaby się na następny konkurs.- powiedział i podał mi płytę z nagraniem.
Ruszyliśmy do samochodu. Droga powrotna minęła nam w przyjemnej ciszy. Pierwsza wybiegłam z auta i wparowałam do studia. Zdjęłam buty i włączyłam płytę. Przez pięć minut wsłuchiwałam się w przepiękną melodię. Była wręcz idealna. Puściłam nagranie jeszcze raz i zaczęłam tańczyć.
*Miesiąc później*
Wygraliśmy kolejny konkurs. Bardzo polubiłam Rossa, mimo tego, że nic nie mówił. W studiu czekałam na Rossa i Eda. Sheeran miał dla mnie coś ciekawego. Usłyszałam granie gitary. Ed wyszedł zza rogu i oparł się o ścianę nie przestając grać. Po chwili doszedł do tego czyjś anielski głos.

When your legs don't work like they used to before
And I can't sweep you off of your feet
Will your mouth still remember the taste of my love?
Will your eyes still smile from your cheeks?

And, darling, I will
be loving you 'til we're 70
baby my heart could
still fall as hard at 23

And I'm thinking 'bout how
people fall in love in mysterious ways
Maybe just the touch of a hand
Me I fall in love with you every single day
And I just wanna tell you I am

So honey now
Take me into your loving arms
Kiss me under the light of a thousand stars
Place your head on my beating heart
I'm thinking out loud
Maybe we found love right where we are

When my hair's all but gone and my memory fades
And the crowds don't remember my name
When my hands don't play the strings the same way (mmm..)
I know you will still love me the same

'Cause honey your soul
could never grow old,
it's evergreen
And baby your smile's forever in my mind and memory

I'm thinking 'bout how
people fall in love in mysterious ways
Maybe it's all part of a plan
I'll just keep on making the same mistakes
Hoping that you'll understand

But baby now
Take me into your loving arms
Kiss me under the light of a thousand stars
Place your head on my beating heart
I'm thinking out loud
Maybe we found love right where we are 
Gdzieś się ukrywał. Nie miałam pojęcia kto to.
Baby now
Take me into your loving arms
Kiss me under the light of a thousand stars (Oh, darling)
Place your head on my beating heart
I'm thinking out loud
Maybe we found love right where we are
Baby, we found love right where we are
And we found love right where we are...

Zza rogu wyszedł Ross. Zamrugałam kilkakrotnie, sprawdzając, czy to na pewno ten sam chłopak.
- Co myślisz o tej piosence?- spytał Ed
- Jest wspaniała.- odparłam, nadal w całkowitym szoku.- Alle jak to? Ross czemu wcześniej nic nie mówiłeś? Myślałam, ze jesteś niemy.
Chłopak uśmiechnął się, podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
- To dzięki tobie potrafię mówić. Ta piosenka jest dla ciebie. Jest w niej to, czego nie potrafiłem zwyczajnie powiedzieć. Czujesz coś do mnie, Lauro?
- Kocham cię Ross- odparłam i pocałowałam blondyna.
Ten pocałunek był pełen wszystkiego. Smutku, radości i przede wszystkim czegoś, czego kiedyś nienawidziłam. Miłości.
-To ja was młodzi zostawię- Sheeran lekko się zmieszał.
Wraz z Rossem zaśmialiśmy się. Spojrzeliśmy na siebie jednocześnie.
- Zapowiada się wspaniała przyszłość- odparliśmy jednocześnie.

środa, 23 grudnia 2015

One Shot by Paula Lynch part 2

Nie wiem jakim cudem, ale nie wstawił się cały OS Pauli, więc wysłała mi dokończenie historii :)
Miłego czytania!

 
Dopiero w sobotni ranek, gdy mój telefon nie dawał mi spokoju odczułam że wczorajsze wyjście powinno nigdy nie nastąpić. Kiedy po raz kolejny w pokoju rozniosła się tradycyjna melodyjka iPhone, odebrałam telefon. 
-No- wybełkotałam nie sprawdzając nawet kto chce się ze mną skontaktować.  
-Hej. Obudziłem cię prawda?- usłyszałam jego skrępowany głos. 
-Nie- skłamałam- po prostu jestem wczorajsza. Coś się stało? 
-Weź aspirynę, na pewno ci przejdzie - uśmiechnęłam się do słuchawki- Tak się zastanawiam czy masz plany na dziś? 
-Wiesz co, chyba nie. 
-Świetnie wpadnę po ciebie o 17. Pa- rozłączył się tak szybko że nawet nie zdążyłam zareagować. 
Spojrzałam na zegarek, zaskoczona że spałam tak długo. Podniosłam się z łóżka zakładając sweter na ramiona gdy na skórze pojawił my się ciarki. Krokiem lunatyka trafiła do kuchni. Od razu otworzyłam lodówkę szukając czegoś by zgasić moje pragnienie. Moim zbawieniem okazała się resztka mleka czekoladowego.   
-Już nigdy więcej z tobą nie pije- weszła do kuchni z grymasem na twarzy.  
-To był twój pomysł- broniłam się jednocześnie trochę podśmiewając się z dziewczyny 
-To był mój największy życiowy błąd- westchnęła kładąc głowę na stole- łeb mi pęka. 
Usłyszawszy wypowiedz Becky przypomniała mi się rada od Ross'a. Naszykowałam dwie szklanki z wodą i do każdej z nich rzuciłam dwie tabletki aspiryny. Dźwięk rozpuszczanego leku drażnił moje ucho ale jednocześnie relaksował. 
-Masz, wypij to- podałam szatynce szklankę gdy po tabletce nie było śladu. 
Becky szybkim haustem wypiła zawartość szklanego naczynia. Nawet nie zapytała co to jest. Równie dobrze mogłabym jej teraz podać narkotyki. Tak samo jak dziewczyna wypiłam napój w duchu wierząc że za chwile ból głowy przejdzie  

 
Wspólne spacery stały się czymś codziennym. Teraz nie wyobrażam sobie dnia bez wyjścia do parku na chociażby 10 minutowy spacer. Zwłaszcza kiedy Ross przygarnął psa. Mimo iż dzięki danym nielegalnie znalezionym przez moją przyjaciółkę nie sądziłam że ten chłopak jest taki zagadkowy. Sądziłam że jest nudny chłopakiem w garniturze dla którego najważniejsza jest kariera zawodowa, pieniądze i podziw ojca. Jednak mimo pozorów które stwarzał na początku jest zupełnie inny. Podobny do mnie. Dzięki temu lepiej czułam się w jego towarzystwie. Znam go już na tyle dobrze że z czysty sumieniem mogłabym go nazwać moi przyjacielem. Chętnie chciałabym pozostać w strefie friendzone, jednak to nie jest możliwe. Zaczęłam rozumieć że to jednak nie będzie takie proste.  
-Masz jakieś plany na następny tydzień- zagadał gdy wracaliśmy już z parku. 
-Raczej nie. Czemu pytasz?- spojrzałam na jego lekko zestresowaną twarz. 
-Tak się zastanawiam- popatrzył gdzieś w dal- nie to głupie- pokręcił głową. 
-Och no mów. Jestem ciekawa- trąciłam go ramieniem. 
-Czy chciałabyś pojechać na tydzień do mojej rodziny?- patrzył pod nogi. 
Przygryzłam wargę. Nie spodziewałam się takiego pytania. Spojrzałam na niego zastanawiając się czy mówi poważnie. 
-To twojej rodziny?- wykrztusiłam ledwo- Czyli gdzie? 
-California?- zapytał zamiast normalnie powiedzieć jakby bał się mojej reakcji. 
-Jeju- wzięła oddech- wow, umm- plątał mi się język- musze teraz dać odpowiedź? 
-Nie, spokojnie- uśmiechnął się- do piątku dałabyś odpowiedź? 
-Jasne- pokiwałam głową 
Doszliśmy do mojego bloku. Jak za każdym razem chciałam się z nim pożegnać. Jednak Stella- psina Ross'a- nie chciała do tego dopuścić. Pociągnęła swojego pana za smycz a ten w ostatniej chwili się zatrzymał. Znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko. Sama wykonałam ten ostatni ruch muskając jego wargi. Zachłannie przyciągnął mnie do siebie wpijają w moje usta  

 
-Jesteś pewna że chcesz tam jechać?- zamęczała mnie Becky. 
-Tak- westchnęłam widząc jej minę- Spokojnie Becky przecież to nic wielkiego. To tylko pare dni. 
-Okay, okay. Ale żebyś potem nie żałowała- podniosła ręce w geście obrony- spakowałaś wszystko? 
-Wydaje mi się że tak - przelotnie przejrzałam otwartą jeszcze waliz- musze się jeszcze przebrać i umalować i będę gotować. 
-Więc ci nie przeszkadzam- podeszła do drzwi- Chcesz kawy?- zapytała gdy chciała już wyjść 
Pokiwałam głową uśmiechając się do niej z wdzięcznością. Gdy wyszła jeszcze raz przejrzałam rzeczy leżące w walizce upewniając się że niczego nie zapomniałam. Wiedząc że w Californi jest ciepło niezależnie od dnia czy godziny wybrałam do outfitu krótkie spodenki we wzorki i krótki biały top. Przebrałam się w ubrania. Szybko uwinęłam się także z makijażem. Zapięłam walizkę pewna  że to co jest mi potrzebne znajduje się właśnie w niej. Z bagażem i torebką podręczną  weszłam do kuchni uraczona zapachem kawy. Dopijając napój usłyszałam dźwięk klaksonu. 
-Oho, twój kochać przyjechał- przewróciłam tylko oczami. 
Wyjrzałam przez okno sprawdzając czy to na pewno Ross.  
-Będę za tobą tęsknić- przytuliła się do mnie B 
-Ja za tobą też. Mam nadzieje że jak wrócę mieszkanie będzie całe- zaśmiałam się odrywając do niej  
-Ha ha, zabawne. Już lepiej idź- podała mi walizkę- Pa Laura- pomachała mi gdy wychodziłam z mieszkania.  
 
-Jesteśmy na miejscu- uśmiechnął się do mnie delikatnie. 
Nie odwzajemniłam tego gestu. Wpatrywałam się w jego przepiękny dom zestresowana. Poczułam że popełniłam błąd godząc się na przyjechanie tu.  
-Hej spokojnie- zauważył mój stres- Polubią cię- złapał mnie za rękę. 
-Jesteś pewny?- spojrzałam w końcu na niego 
-Oczywiście- pocałował mnie w czoło- chodź- kiwną głową uśmiechając się przekonująco. 
O wiele szybciej ode mnie wydostał się z samochodu i w mgnieniu oka pojawił się po mojej strone otwierając mi drzwi. Przy drzwiach do domu złapał jego rękę. Weszliśmy do mieszkania bez uprzedzenia dzwonkiem.  
-Mamo! Tato! Jesteśmy- Ross krzyknął w głąb domu. 
Delikatnie przesunęłam się by większość ciała Ross'a mnie zakrywała. Odetchnęłam delikatnie z ulgą gdy zobaczyłam niską, tęgawą, blondwłosą kobietę uśmiechniętą od ucha do ucha. Do razu porwała syna w objęcia który także się do niej przytulił uśmiechając się do niej życzliwie. Zazdrościłam mu tego. Że nadal ma dobry kontakt ze swoją rodzicielką. Blondyn zgarbił się do uścisku przez co odkrył mnie, a jego mama mnie ujrzała. Puściła swojego syna patrząc cały czas na mnie, a jej uśmiech nie schodził z twarzy. 
-Ty pewnie jesteś Laura- kobieta przytuliła mnie co niepewnie odwzajemniłam. Biło od niej takie matczyne ciepło że od razu mój stres się ulotnił- Jesteś piękna, tak jak mówił Ross- puściła mnie spoglądając na moją twarz, którą pokrył rumieniec. 
Kobieta dosunęła się ode mnie. Spojrzała na mnie potem na swojego syna a jej uśmiech powiększył się jeszcze bardziej, o ile to było jeszcze możliwe.  
-Przyjechaliście pierwsi, co wydaj się dziwne bo mieszkacie najdalej- mówiła kobieta gdy szliśmy za nią do salonu- Niedługo ma przyjechać Rydel i Ell. Nie wiem co z Rocky'm i Ryland'em- usiedliśmy na kanapie- Niestety Riker będzie dopiero jutro- słuchałam uważnie stającą się zapamiętać wszystkie imiona- Chcecie coś do picia? Pewnie jesteście zmęczeni podróżom- kobieta mówiła jak najęta- Och tak się cieszę że przyjechaliście.  
  
Lekko zestresowana weszłam na taras. Poprawiłam sukienkę w kwiatki. Rozejrzałam się, przyglądając się każdej osobie z kolei. Spoglądałam z lekką zazdrością na tą idealną rodzinę. Rydel i żona Riker'a- Allison bawiły się razem ze swoimi dziećmi. Ellington i Riker pomagali swojemu ojcu przy grillu, a Rocky i Ryland siedzieli przy wielkim zastawionym stole pogrążeni w żywej rozmowie. Najwyraźniej Ross pomagała swojej mamie w kuchni. Widząc że nie jestem w niczym potrzebna w ogrodzie, o mało co nie potykając się o próg udałam się do kuchni, jednak w ostatniej chwili zatrzymałam się przed wejściem. Wiem że to niegrzeczne i nie na miejscu ale przystanęłam przysłuchując się rozmowie matki z synem. 
-Naprawdę polubiłam tą Laurę. 
-Cieszę się, ja też i to bardzo. 
-To na poważnie?- po chwili dodała- Wiesz to jedyna normalna dziewczyna którą tu przyprowadziłeś 
-Poważnie?-westchnął- mam nadzieje że to na poważnie bo chyba się w niej zakochałem... 
Ciepło i ból rozniosło się po moim ciele w tym samym czasie. To co powiedział było czymś tak wspaniałym że aż ciężko w to uwierzyć. Jednak uczucie bólu było nie do zniesienia. Stojąc oparta o tą ścianę niedaleko kuchni zrozumiałam że zgodzenie się na układ w mojej firmie to najgorsza decyzja jaką podjęłam. Gdy usłyszałam że w kuchni nie jest prowadzona żadna konwersacja a moje zachowanie wróciło mniej więcej do normy weszłam powoli do pomieszczenia. 
-Pomóc w czymś?- dwie pary oczu strasznie podobnych do siebie skierowały całą swoją uwagę na mnie.  
-Nie, damy sobie radę. Poza tym jesteś tutaj gościem- uśmiechnęła się gospodyni. 
-Proszę mnie nie traktować jakoś specjalnie. Nie jestem królową brytyjską tylko zwykła dziewczyną. 
Kobieta zaśmiała się kręcą z niedowierzaniem głową.  
-Możesz znieść tą miskę na stół- wskazała nożem którego używała na pojemnik który powinnam wziąć.  
Pokiwałam po prostu głową biorąc miskę z sałatką. Wróciłam na taras tą samom drogą. 

 
-Laura, wstawaj- przekręciłam się na drugi bok ignorując Ross'a.- No dalej księżniczko, nie mamy całego dnia- rzuciłam w jego stronę poduszką nie otwierając oczu- O nie, liczę do trzech i chce zobaczyć że masz otwarte oczy- pokazałam mu środkowy palec nadal miejącą zamknięte oczy- Raz, dwa- zero reakcji z mojej strony- Trzy- chłopak szybkim ruchem zdjął ze mnie kołdrę.  
Jęknęłam spoglądając na niego z mordem w oczach. Podniosłam na chwile głowę szukając kołdry. Mając ją w zasięgu swojej ręki znowu się nią przykryłam, próbując znowu zasnął. Nie słysząc żadnej reakcji ze strony blondyna byłam pewna że da mi w końcu spokój. Gdy materac obok mnie się ugiął zrozumiałam że nie mam szans na ponowne zaśnięcie. Chłopak bardzo delikatnie położył się za mnią. 
-Masz zamiar dzisiaj wstać- powiedział półszeptem. 
Zanim odpowiedziałam musiałam opanować dreszcze które pojawiły się na moim cele po tym ja poczułam jego oddech na moim karku i odkrytym ramieniu.  
-Po co?- odchyliłam trochę głowę w jego stronę. 
-Jesteśmy w Los Angeles. Nie chcesz zobaczyć tego miasta- podniósł się na łokciach zwisają na de mną.  
-Dlaczego nie powiedziałeś od razu?- uśmiechnęłam się, obracając się tak że nasze twarze były naprzeciwko siebie. 
-To miała być niespodzianka, ale nie wyszło- także się uśmiechnął pochylając się bardziej. 
-W takim razie musze wstać- podniosłam się tak że nasze usta złączyły się.  
Po jakimś czasie zrozumiałam że to prawdopodobnie była najprzyjemniejsza rzecz w moim łóżku. Uśmiechnęłam się przez pocałunek, jak miałam w zwyczaju. Nie wiem po jakim czasie się od siebie odsunęliśmy ale wiem że zrobiliśmy to z niechęcią. Chłopak podniósł się z łóżka, następnie pomógł podnieść się mi. Uśmiechnął się do mnie jeszcze raz, wychodząc z pokoju zostawiając mnie samą.  
Nie zastanawiając się zaczęłam grzebać w mojej walizce próbując wybrać jakieś ubrania. Czarne spodenki z wysokim stanem i szary obcisły top na ramiączkach wydawał się odpowiedni na spacer po gorącym Los Angeles.  

 
 -Szkoda że musicie już jechać- pani Stormie po raz kolejny namawiała nas na przedłużenie pobytu w Los Angeles. 
-Przykro mi mamo ale nie mamy wiecznych wakacji- Ross przytulił swoją matkę. 
-Tak rzadko przyjeżdżasz. Będę tęsknić, synku- kobieta mocnie przytuliła swojego syna. 
A ja patrzyłam wzruszona tym widokiem. Szkoda mi tej kobieta. Jej dzieci mieszkają od niej daleko, więc rzadko je widzi. Ostrożnie wyjęłam mój aparat i niepostrzeżenie zrobiłam zdjęcie tej rozczulającej sceny. Na dźwięk automatycznie drukującego się zdjęcia w moim polaroidzie, kobieta odsunęła się trochę od swojego syna patrząc na mnie z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam jej uśmiech bo nie można było tego nie zrobić. Odsunęła się już maksymalnie od syna i z rozłożonymi rękoma podeszła do mnie. Od razu, gdy kobieta znalazła się obok mnie, przytuliłam panią Lynch, czując jakbym była w ramionach mamy.  
-Za tobą też będę tęsknić Laura- powiedziała nadal trzymając mnie w objęciach.  

 
-Zdrowie!- krzyknęłam uderzając kieliszkiem o kieliszek Becky. 
Polazłam sól na ręce i od razu popiłam ją tequillą. Czując piekący płyn w przełyku chwyciłam za kawałek cytryny próbując załagodzić swój ból. I udało się. Uśmiechnęłam się z miny Becky która z grymasem gryzła cytrusa za który nie przepadała. W barze nie było zbyt wiele osób dzięki czemu mogłyśmy poczuć się swobodnie. Cicha muzyka grała z głośników dodając tylko charakteru temu miejscu. Obserwowałam ludzi którzy znajdują się w barze. Kilku starszych mężczyzn siedziało przy barze sącząc piwo które przegryzali orzeszkami. Moją ciekawość wzbudził stolik pełen chłopaków. Widząc blond włosom, znajom mi czuprynę uśmiechnęłam się. Nie zareagowałam jak praktycznie każda dziewczyna na moim miejscu. Siedziałam nadal na krześle barowym co jakiś czas tylko zerkając w stronę tamtego stoliku. Kolejny shottequilli znalazł się w moim organizmie. Zeszłyśmy z Becky na zupełnie inne tematy. Byłyśmy tak rozluźnione że mówiłyśmy co nam ślina na język przyniesie. 
-A pamiętasz tego, jak mu tam? O wiem! Matthew. Najbrzydszy i najgłupszy chłopak roku. Nadal się dziwie jak mogłaś się zgodzić i pójść z nim na szkolną dyskotekę w drugiej klasie- nasz śmiech rozniósł się po całym lokalu. 
-Nie chciałam mu łamać serca. Poza tym przeszłam do historii! Byłam jedyną dziewczyną która się zgodziła- zaśmiałam się przypominając sobie sytuacje gdy ludzie myśleli że jesteśmy parą- Nie miałam tyle adoratorów co ty.- Bec zachichotała ci każdy chłopak zawsze uważał za uroczę. I tak właśnie było. 
-Jak mija wieczór pięknym panią?- znajomy głos rozbrzmiał tuż za mną.   
Nawet nie musiałam się odwracać. Mój uśmiech powiększył się gdy jego ręce objęły mnie w tali. Becky patrzyła na chłopaka z lekkim szokiem jakby właśnie powiedział że chce się z nią przespać czy coś. Kopnęła ją dyskretnie a ta automatycznie się ocknęła. 
-Wspaniale, a panu?- odpowiedziałam przechylając głowę delikatnie parząc na niego kątem oka. 
-Świetnie- pocałował mnie w głowę- Nie chciałyby się panie do nas dosiąść?- Uśmiechnął się. 
Popatrzyłam się na B która nie była pewna co odpowiedzieć. Spojrzała na stolik przy którym siedzieli chłopaki. Już wtedy wiedziałam jaka jest odpowiedź z jego strony.  
-Bardzo chętnie- przy pomocy chłopaka wstałam z krzesła barowego.  
Blondyn chwycił butelki piw które nie wiem kiedy zdążył zamówić. Wzięłam dwie widząc że nie ma jak je zabrać. Szybko dosiedliśmy się do pozostałych osób które dopiero wtedy poznałam. Siedząc tam w tym lekkim gwarze, czując jego obejmujące mnie ramie i widząc jego uśmiech na twarzy, zrozumiałam że się w nim zakochałam i że do kończą moich dni będę przeklinać mojego szefa za to zadanie.  

 
(…) Został ci jeszcze tydzień. Pamiętaj o tym.. Czytając po raz kolejny ten fragment zrozumiałam że musze szukać nowej pracy. Wiedziałam od dawna że nie wykonam tego zadania. Wiedziałam też że pójdzie coś nie tak. Od kilku dni przygotowywałam siebie na rozmowę z Ross'em i na ból po złamanym sercu. Ale czy da się do tego przygotować? Zamknęłam laptopa. Bądź twarda. Pozbądź się uczuć. Powtarzam to już tak długo a i tak nic to nie dało. Zakochała się. I sama sobie łamię serce.  Dopijam ostatni łyk wina, obiecując sobie że dziś już więcej nie wypiję. Kładę się na i tak nie wygodnym łóżku, strącając się powstrzymać łzy które od nie dawana stały się nieodłącznym elementem każdego wieczoru gdy jestem sama. Ignoruję dzwoniący telefon strajać się zasnąć spokojnie tego wieczoru  

 
Przełknęłam ślinę wchodząc do jego biura. Ludzie na mnie zerkali ale nie zwracałam na to uwagi. Z trzęsącymi się nogami weszłam do windy. Oddychałam głęboko próbując się opanować. Spocone dłonie wytarłam o spodnie. Stojąc na piętrze na którym on pracuje, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zamknęłam oczy i po raz kolejny przełknęłam gulę w gardle. Podeszłam do jego gabinetu i cicho zapukałam w drzwi. Słysząc jego głos w moich oczach zebrały się łzy. Weszłam do pomieszczenia rozglądając się.  
-Hej Ross. Musimy porozmawiać- głos lekko mi drgał. Był niepewny. 
-O cym Laura chcesz rozmawiać?- odwrócił się krzesłem w moją stronę. Wiedział. 
- O tym że mnie oszukałaś, czy to tym że mnie wykorzystałaś a może że mnie rozkochałaś? Wybieraj!- podniósł głos tak samo jak swoje ciało z fotela. 
-Błagam pozwól mi to wytłumaczyć- głos drgał mi niemiłosiernie- to nie miało być tak. 
-A jak do cholery. Wiem wszystko Laura. Zagrałaś na moich uczuciach po co? By mieć lepsze stanowisko? Brzydzę się tobą- oparł się o swoje biurko. 
-Nic nie rozumiesz! Co miałam zrobić? Od końca życie podawać kawę? Nie wiesz jak to jest gdy nie starcza ci pieniędzy pod koniec miesiąca. 
-Ale to nie zmienia faktu co zrobiłaś.  
-Błagam wybacz mi- łzy popłynęły po moich polikach- Kocham cię- podeszła krok bliżej.  
-Dla mnie te słowa są już nic nie wartę. Wyjdź i nigdy więcej nie okazuj mi się na oczy. 
-Przepraszam- wyszeptałam ostatni raz patrząc na niego. 
Nigdy nie chciałam zobaczyć go w takim stanie. Nigdy nie chciałam doprowadzić go do takiego stanu. Nie pamiętam jak wyszłam z firmy. Nie pamiętam rozmowy z moim szefem. Nie pamiętam jak wróciła do domu. Ale pamiętam jego ból w oczach.  
 
Czasem wydaje mi się że cierpię za nas oboje. Czasami mam wrażenie że tak musiało być. Ross mnie zmienił. Zmienił mnie na lepsze. Ale ja nie mogę powiedzieć tego samego. Ja go zepsułam. Ale teraz leżąc pod kocem z kolejną łapką wina było mi wszystko jedno. Nawet teraz jestem w błędzie. Ja CHCIAŁABYM żeby było mi wszystko jedno. Ale tak nie jest. Gdyby mnie nic już nie obchodziło codziennie nie płakałabym do poduszki, nie wyglądałabym tak jak wyglądam i przede wszystkim nie tęskniłabym za nim. Marzę by się cofnąć w czasie. Chcę wrócić do tego wieczoru gdy byliśmy szczęśliwi. Gdy śmiałam się na całe gardło nie przejmując się że kogoś obudzę. Gdy tańczyliśmy w ogrodzie jego rodziców do piosenki "Yellow" Wtedy byłam szczęśliwa. I on też. To był jedyny raz kiedy widziałam jego twarz tak beztroską. Kiedy zachowywał się jak nastolatek. Nasz taniec nie był idealny. Muzyka grała cicho z jego telefonu. Moje gołe stopy marzły przez rosę, a światła co jakiś czas przestawały świecić. Ale to nie zmienia faktu że było idealnie. Jedna z wielu łez poleciała po moim poliku po dobrze jej już znanej drodze skapując wprost do kieliszka...