poniedziałek, 30 marca 2015

One Shot 6

Jestem wyczerpana, bo co chwilkę wstawiam na moje blogi coś nowego. W dodatku jest poniedziałek, mam jutro dwie kartkówki, sprawdzian i piosenkę do nauczenia na muzykę -.- W dodatku nauczyciele oszaleli na punkcie egzaminów, które będą już za 4 tygodnie...
Nie wyrabiam xD
Zapraszam jeszcze raz na pozostałe blogi :*
Jeżeli dziewczyny nie odczytały odpowiedzi to podaję je tu:
-Być może napisze kiedyś o Rydellington.
-OS'y przenoszone są z poprzedniego bloga (potem będę pisała nowe) dlatego mogą wydawać się znajome xD


*Oczami Narratora*
Była zbyt mała, żeby to pamiętać. Takie rzeczy mało kto pamięta. Miała dopiero trzy latka. Tylko trzy.
Pewnego dnia szła z mamą. Mama kupiła jej zabawkę z jej imieniem: ,,Laura M.". Jej cieniutkie włoski wystawały poza kapelusz, który miała na głowie. Na oczach miała dziecięce okulary przeciwsłoneczne. A ubrana była w słodką, różową sukieneczkę.
Była drugim dzieckiem z kolei. Pierwsza była Vanessa. Ona miała już pięć lat. Ale kiedy to było...
Szły sobie spokojnie w Miami. Jak zwykle na plaży panował gwar. Ellen, jej matka miała spotkać się z swoją ulubioną koleżanką Nicolą. Nicola miała córkę i syna. Dzieci bawiły się razem.
Niestety w nieodpowiednim czasie i miejscu. Ale skąd mogły wiedzieć?
Dzieci poszły budować zamki z piasku. Kobiety miały je na widoku. Laura ciągle miała przy sobie zabawkę...
Straciły je z oczu na te kilka minut. Tylko kilka. I to wystarczyło.
-Laura!-krzyczała pani Ellen. Właśnie zbierały się do domu. Vanessa i pozostała dwójka była przy rodzicach. Brakowało tylko Laury. Kobiety biegały od człowieka do człowieka. Pytały o małą dziewczynkę z loczkami o brąz włosach. Opis - szczegółowy. To był ostatni dzień, kiedy ją widzieli.
<Siedem lat później>
-Tatusiu! Tatusiu! A widziałeś, co dla ciebie namalowałam?-spytała dziewczynka o pięknych dużych oczach i ciemnych lokach.
-Tak kochanie. To ja?-spytał patrząc na rysunek.
-Nie tatku! To jestem ja. Ty jesteś tym większym ludzikiem-zaśmiała się.
-Śliczny skarbie-powiedział i potarmosił ją po włosach.
-Dziękuję tatku. Talent mam po tobie-zaśmiała się.
-Nie sądzę. Lauruś, czy mogłabyś iść do swojego pokoju? Przyjdę po pracy-powiedział spokojnie.
-Dobrze. Pa tatku!-powiedziała i pocałowała go w policzek.
Tu właśnie znalazła się główna bohaterka tego opowiadania. Jej ,,tata" jest gangsterem. Tu została uprowadzona. Zazwyczaj inne dzieci, które tu trafiały zostawały wywiezione gdzie indziej, a tam - sprzedawane rodzicom, którzy nie mogli mieć własnych. Brutalny sposób handlu. Każdy, kto znał tego człowieka brzydził się nim. Ale nie Laura. Ona nie znała tej strony ,,ojca". Jak tylko tu przyjechała urzekła swoim wyglądem i sposobem bycia. Dlatego Mark postanowił ją adoptować. Mark Darcy... Od teraz mała Laura Marano została panną Darcy.
Oczywiście nie przyjeżdżały tu same dziewczynki. Zdarzali się i chłopcy. Każdy w innym wieku. I tak było i tego dnia.
Laura pierwszy raz wyszła nie tam, gdzie trzeba. Wtedy przyjechało tylko jedno dziecko... Piętnastolatek. Blondyn, o ciemno czekoladowych oczach. Sprawiał opór, więc dostał czymś w głowę i... Dostał amnezję. Przy sobie miał legitymację. Nazywał się Ross.
-Gdzie jestem?-spytał lekko oszołomiony masując tył głowy.
-Nic nie pamiętasz?-spytał jeden z mężczyzn pracujących dla Marka.
-Czy gdybym pamiętał, to bym się pytał?-spytał z ironią. Laura spokojnie obserwowała to wszystko z ukrycia. Po chwili Ross miał być przewieziony gdzie indziej, ale oczywiście Laura nie powstrzymując swojego temperamentu wyszła zza ukrycia i podbiegła do chłopca.
-Laura? Co ty tu robisz?-spytał jeden z trzech mężczyzn.
-Tatuś wysłuchał moją prośbę?-spytała.
-Jaką prośbę?-spytał kolejny.
-Mam starszego brata?-spytała.
-Laura, to nie jest twój brat-powiedział kolejny.
-A kto? Mój nowy kolega?-spytała z iskierkami w oczach.
-Mark?-powiedział jeden z ,,bandziorów" (tak ich nazwijmy) przez walkie-talkie.
-Co?-głos Marka odezwał się do niego.
-Mamy problem. Z twoją córką-powiedział. Już po chwili Mark zjawił się w danym pomieszczeniu.
-Laura? Co ty tu robisz?-spytał.
-Jak to co? Zapoznaje się z nowym kolegą. Może tu zostać? Proszę-zrobiła słodkie maślane oczka.
-A czemu chłopak? A nie ktoś inny? Na przykład dziewczynka?-spytał.
-A kto mnie obroni, jak gdzieś pójdę?-spytała. Mark się chwilkę zastanowił.
-Zostawimy go. Przeszkolimy, a jak skończysz szesnaście lat - wtedy go zobaczysz raz jeszcze. Jako swojego ochroniarza-powiedział z uśmiechem.
-Jak się nazywasz?-zwrócił się do chłopaka.
-Nie wiem. Nie pamiętam-powiedział zmartwiony.
-Szefie, tu jest jego legitymacja-jeden z bandziorów mu ją podał.
-Ross Lynch... Ładnie-powiedział.
-To co z nim?-spytał kolejny.
-Jak to co? Głusi byliście? Macie sześć lat, aby go wyszkolić-powiedział Mark, po czym zabierając ze sobą Laurę zniknął za drzwiami gabinetu.
<Sześć lat później>
-Panienko Lauro?-spytała jedna z służących, wchodząc do apartamentu Laury.
-Tak Megan?-spytała zaspana.
-Panienki ojciec wzywa-powiedziała delikatnie.
-Już idę-powiedziała ziewając i wyszła z pokoju.
Szła powolnie długim korytarzem do gabinetu ojca. Przecierała jeszcze zaspane oczy. O dziwo - nadal w piżamie.
W końcu doszła do upragnionego miejsca.
-Siadaj Lauro-powiedział Marka.
-Już jestem. Co chciałeś tatusiu?-spytała ziewając.
-Nie wiem czy już wiesz, ale obiecałem ci ochroniarza-powiedział z uśmiechem. Laura natychmiast się obudziła.
-Powiedz, że dotrzymałeś obietnicy i ten chłopak nim będzie-powiedziała uśmiechnięta. Mark westchnął...
Przed chwilką rozmawiał z tym chłopakiem. Laura jest oczkiem w głowie Marka, więc trochę ,,pogroził" Rossowi.
-Tak... Masz go jako ochroniarza-powiedział jakby od niechcenia. Ale widząc radość córki i on się uśmiechnął.
-Dziękuję-powiedziała podchodząc do niego i lekko go ściskając wyszeptała po raz kolejny krótkie ,,dziękuję". Po chwili już jej nie było. Znikła. Raz dwa do ochroniarza, który od dziś decydował w większości o jej życiu.
Szła wąskimi korytarzami, co chwila natykając się na ludzi pracujących dla jej ojca. Każdy lustrował ją wzrokiem. Nawet tu była pilnowana. Przez nich. Nieważne, że zaraz miała mieć ochroniarza. Ci i tak się o nią troszczyli.
-Hej-powiedziała z przepięknym uśmiechem w stronę blondyna. Właśnie weszła do pomieszczenia, w którym ćwiczył, by w razie czego jej pomóc.
Nic nie odpowiedział. Spojrzał na nią spod ciemnych rzęs. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Nie mówił kompletnie nic. Ciężko jedynie oddychał po treningu.
Wpatrywał się w nią jak w śliczną, porcelanową laleczkę. W końcu nie widział jej sześć lat... Zmieniła się. Wtedy była małą dziewczynką, a on nastolatkiem. A teraz ona jest nastolatką, a on już dorosłym ochroniarzem.
-Nic nie powiesz?-spytała zdziwiona.
-Pracę zaczynam od jutra-powiedział już na nią nie patrząc. Zabierał swoje rzeczy z treningu.
-No i? Co? Ojciec zabronił ci ze mną gadać?-spytała.
-Nie, ale w tej sytuacji to raczej nie jest konieczne-powiedział wzdychając.
-Co ci nagadał?-spytała podchodząc bliżej blondyna. Był ubrany w koszulkę, która uwidaczniała jego mięśnie, których było dość sporo, oraz spodnie od dresu.
-Nie powinno cię to interesować-powiedział oschle.
-Dlaczego mnie tak traktujesz?-spytała. Zaskoczyła tym blondyna. Nie spodziewał się. Ale tak kazał mu Mark... Zero rozmów... Zero kontaktu... Zero miłości... Tak. Zabronił mu się niej zakochać. Obiecał, że Ross przypomni sobie wszystko jeżeli będzie z Laurą do jej osiemnastych urodzin. Skończy osiemnaście lat - Ross jest wolny. Tylko blondyn nie spodziewał się, że jego ,,klientka", ktrą będzie ochraniał to piękna kobieta...
-Nie traktuję cię oschle... Po prostu... Zmęczony jestem-wymyślił na szybko. Zmarszczyła brwi.
-Więc nie chodzi o mojego ojca?-spytała nie pewnie.
-Nie-skłamał. Z wielkim bólem...
-Okey. To do jutra-powiedział z uśmiechem i wyszła.
-Do jutra-szepnął...
<Tydzień później>
-Do centrum handlowego idę-powiedziała ze spokojem.
-Czemu akurat tam?-westchnął po raz kolejny. Mark pozwolił mu jedynie z nią gadać. Reszty zasad nie zmienił. Zresztą Laura domyśliła się, czemu Ross jest taki oschły, dlatego to ona rozmawiała z Markiem.
-A co? Gdzie byś wolał?-spytała ze śmiechem.
-Wolałbym zostać tu. W domu-powiedział siadając na kanapę.
-Leniwy jesteś, wiesz?-powiedział rzucając w niego poduszką.
-Tak, wiem-ponownie się zaśmiali.
-Co ci zabronił ojciec?-znów drążyła temat. Czekała zawsze aż Ross będzie uśmiechnięty i wtedy pytała go o to. Wtedy on nagle zamieniał się w cyborga bez uczuć lub zmieniał temat.
-To idziemy do centrum?-teraz padło na zmianę tematu. Nie miała wyboru. Dała sobie spokój.
<Dwa lata później>
Ona i Ross - najlepsi przyjaciele. Tyle, że za dwa dni mieli zostać rozłączeni. On wracał do domu. Miał dostać środek na ,,pamięć". Zero amnezji...
Tyle, że podczas tych dwóch lat stało się coś niespodziewanego. Ross uratował Laurę przed wypadkiem samochodowym. Ratował już ją wiele razy, ale tym razem uratował jej życie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że... Zakochał się w niej. Wbrew woli Marka. I tego bał się najbardziej. Dlatego od tamtego czasu rzadziej widywał Laurę. Myślał, że jeżeli ograniczy z nią kontakt, to zapomni... Ale tak się nie da.
-Już za dwa dni będę miała osiemnaście lat-powiedziała szczęśliwa. Ona - oczywiście nieświadoma tego, że jest obiektem westchnień kogoś, kogo uważa za przyjaciela.
-Tak... Świetnie-powiedział wzdychając. Sam fakt, że go już tu nie będzie dobijał go niemiłosiernie.
-Co ci?-spytała. Nie wiedziała, że Rossa tu nie będzie.
-Nic-powiedział i wyszedł. Dziś miał dostać jedną z dwóch dawek środku, na amnezję. W sensie by odwrócić jej skutek. Części były dwie. Na dwa dni. Jutro będzie już pamiętał wszystko.
Szedł tym samym korytarzem, co zawsze. Po chwili usiadł na niebieskim fotelu, jakby dentystycznym. Jake, jego kolega, wziął strzykawkę i opróżnił ją z tlenu, aby nie zabić czasem Rossa. Po chwili wstrzyknął mu dożylnie środek.
-Możesz mieć zawroty głowy i takie tam. Do wieczora powinieneś mniej więcej coś pamiętać.
-Okey. Dzięki-powiedział i udał się do swojego pokoju.
Wieczorem siedział i rozmyślał nad tymi latami spędzonymi tutaj. Po chwili głowa zaczęła go bardzo boleć. Aż schylił się z bólu. Po jakimś czasie widział niektóre wydarzenia, jakby przez mgłę....
Ona - spokojnie leżała na łóżku nieświadoma niczego. Spojrzała na prawo. Na komodzie stało jej zdjęcie z małym pluszakiem. Wygrawerowane na nim było ,,Laura M.". Ojciec ciągle powtarzał, że litera ,,M" oznacza Monica - imię jej rzekomo zmarłej mamy. Tak jej wmawiali.
<Laura skończyła 18 lat. Rocznica, kiedy 18 lat temu się urodziła>
-Ross?
Szukała go wszędzie, ale go nigdzie nie było. W tym domu pomieszczeń było wiele, ale on zawsze siedział albo w pokoju albo na siłowni. Postanowiła pójść więc do niego.
Na łóżku leżała tylko jedna mała kartka. Malutkie zawiniątko. Ale rzeczy Rossa nie było.
Otworzyła delikatnie świstek i czytała:
,,Droga Lauro!
Zapewne jak to czytasz, to mnie już nie ma. Otóż skończyłem pracę u twojego ojca. Bałem się ci powiedzieć. Dostawałem leki na to, by przywrócić sobie pamięć. I przywróciłem. Pamiętam niektóre rzeczy z dzieciństwa i wszystko do 15 roku życia. Otóż jak miałem dziewięć lat, a moja siostra pięć, zawsze bawiliśmy się z taką małą dziewczynką. Ona też nazywała się Laura. Miała białego misia z napisem ,,Laura M.". Ale pewnego dnia zaginęła. Jej matka, Ellen Marano łudziła się codziennie, że znajdzie małą. Ale jej nie było. Nigdzie. Płakała dniami i nocami. Miała jeszcze jedną córkę, Vanessę. Van też to przeżywała. I ojciec.... Do czego dążę... Nie raz byłem u ciebie w pokoju i zastanawiałem się, czemu wszystkie twoje zdjęcia są robione od 3 roku życia. Mówiłaś, że ojciec przez trzy lata nie mógł się pozbierać po śmierci twojej matki. Ale Mark nigdy nie miał żony. Wszystkie osoby, jakie tu przyjeżdżały były tu tylko po to, by je sprzedać. Ja też miałem mieć taki los. Tylko, że ja nie trafiłem tu z przypadku. Ja cię szukałem. I znalazłem. Laurę Marano. Dziewczynkę, która została porwana w wieku trzech lat... Która nawet nie pamięta niczego i nie jest niczego świadoma. W razie gdybyś chciała poznać matkę przyjedź do L.A. Na pewno mnie znajdziesz...
Ross"
Dziewczyna opuściła świstek papieru. Nie mogła w to uwierzyć... Wszystko się zgadzało... Nagle przed oczyma przeleciał jej obraz. Brutalny dość. Odwróciła się... Mama ją wołała. A nagle ktoś przyłożył jej coś do twarzy, a film się urwał...
Co teraz? Iść do ,,ojca"? Jak mu to powie, to ją tu zamknie... Znaleźć Rossa? To chyba jedyne rozwiązanie...
<Godzinę później>
-Ross?-spytała. Właśnie była na lotnisku. Powiedziała ojcu, że znalazła koleżankę, ale nie chce jej nic mówić, więc nie chce ochrony. Tak naprawdę przyjechała tu, bo Jake wygadał, o której Ross ma samolot.
-Co tu robisz?-spytał zaniepokojony. Rozglądał się dookoła patrząc, czy gdzieś przypadkiem nie ma obstawy.
-Dlaczego mi nie powiedziałeś wcześniej?-wtuliła się w niego.
-Nie sądziłem, że mi uwierzysz-powiedział oddając gest.
-Tobie? Zawsze dziwiło mnie to, że między mną a ojcem nie ma podobieństwa.
-Chcesz zobaczyć matkę?-spytał. Pokiwała tylko głową.
<Pięć lat później>
Odnalazła matkę i ojca. Vanessa nie żyła. Zmarła na białaczkę. Za to spotkała Sarę, siostrę Rossa. Zostało tylko jeszcze jedno. Co z Rossem i Laurą? Ci to się pobrali. A z Markiem? Trafił do więzienia. Za porwanie, handel ludźmi i innymi rzeczami...
Tylko Jake został uniewinniony. I To on jest z Sarą... Małżeństwem...

3 komentarze:

  1. A to skąś też.kojarzę! xD nie mogę się doczekać nowych Osów i popisu twojego talentu ...sorry, że nieskokentowałam Always, ale brak czasu... Ty wiesz o tym więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kojarzę go :P
    Super wyszedł ;)
    Czekam na next :D

    OdpowiedzUsuń