wtorek, 15 grudnia 2015

One Shot By Paula Lynch

Ohdidn't we have fun? 

W wielkich korporacjach liczy się precyzja i to by być lepszym od konkurencji. Dlatego często posuwamy się do chamskich zagrywek. Nie ma osoby w firmie która miałaby czystą kartę. Teraz przyszła kolej na mnie. A ja co znaczę w firmie? Praktycznie nic. Jestem stażystką która jedyne co na razie robi to przynosi kawę lub zanosi komuś dokumenty. Wiec dlaczego mi powierzono takie poważne zadanie? Bo twierdzą że jestem ładna. Plan działania jest banalnie prosty. Ubieram się ładnie, przez "przypadek" wpadam na wyznaczonego pracownika konkurencji, podrywam go, on się we mnie zakochuje, załatwia mi posadę w firmie której pracuje, ja to wykorzystuje i biorę potrzebne papiery i delikatnie z nim zrywam. Ale problem w tym że nie jestem pewna czy mi się to uda. Nie chce ranić tego chłopaka ale praca w firmie jest dla mnie bardzo ważna. Gdyby to nie zależało od mojej posady olałabym to. Ale mam ultimatum. Przygryzam wargę patrząc na szefa. 
-Dobrze, zrobię to. Jak wygląda ten chłopak?- pytam od razu. 
Mężczyzna z lekko widoczną siwizną podsuwa w moją stronę zdjęcie ów chłopaka. Przyglądam się lekko onieśmielona jego wyglądem. Starałam się zapamiętać przystojną twarz ze zdjęcia. 
-Masz trzy miesiące- mówi rzeczowo prezes. 
Kiwam głową na znak że zrozumiałam i chowając fotografie do torebki. To będą długie dwa miesiące... 
 

-Znalazłaś coś jeszcze?- pytam nerwowo wpatrując się w dziewczynę- Becky? 
-Chwila- odpowiada nadal wpatrzona w ekran swojego komputera uderzając z prędkością światła w klawiaturę. 
Becky- moja przyjaciółka, współlokatorka i najlepsza hakerka w mieście. Jeśli chcesz dowiedzieć się czegoś nielegalnie powinieneś udać się właśnie do niej.  
-Niestety ale nie ma już nic więcej- powiedziała podając mi kartkę z wydrukowanymi informacjami na temat mojej "ofiary"  
Przeglądam zapiski próbując przyswoić nowe informacje. Niestety ale młody mężczyzna nie okazał się naiwnym chłopczykiem który pracuje w firmie swojego ojca bo był za leniwy by pójść na uniwerek. Był ciężkim orzechem do zgryzienia, jeśli wiecie co mam na myśli. Młody, przystojny, inteligentny, zamiłowany muzyką to rzadkość w tych czasach. Cieszę się że trafiłam na takiego chłopaka ale z drugiej strony wiem że musze się naprawdę nieźle postarać. Westchnęłam zmartwiona moim, mam wrażenie, niewykonalnym zadaniem. 
-Dlaczego ja się na to zgodziła?- wymamrotałam pod nosem jeszcze raz spoglądając na zdjęcie i informacje.  
-Dasz radę- pocieszała nie B- uśmiechniesz się uroczo, zrobisz słodkie oczka, będziesz delikatna i inteligenta i już jest twój- uśmiechnęła się lekko rozbawiona moją sytuacją. 
Uderzyłam dziewczynę w ramię gdy jej niewinny uśmieszek przerodził się w chichot. Widząc jej grymas z bólu sama zaczęłam się z niej podśmiewać.  
-Tak na pewno nie rób- powiedziała rozmasowując obolałe ramie. 
To aż szokujące ile potrafię mieć siły zważając na to że moje ręce wyglądają jak patyki. Moje rozmyślenia trafiły znowu na ten sam tor. Mianowicie, moja praca. Obawiam się wielu rzeczy. A co jak się nie zakocha? Co jeśli to JA zakocham się w NIM? Albo czy jeśli odkryje spisek coś mi zrobi? Lub nie uda mi się tego zrobić na czas. 
-Cholera, w co ja się wpakowałam-mruknęłam. 
-Przestań o tym myśleć. Zaczynasz od poniedziałku, tak?- kiwnęłam głową- A teraz idziemy na kawę. 
Codziennie dziękuje Bogu że w moim życiu jest ktoś taki jak Becky. Wyszłyśmy z naszego skromnego mieszkanka udając się do pobliskiej kawiarni gdzie można jeść najlepszą kremówkę w mieście według mnie. Wchodząc jak zawsze powiał nas zapach kawy i o kilka lat starsza od nas blondynka.  Zamówiłyśmy to co zawsze czyli karmelowe late i sernik. Tylko jeśli przychodziłyśmy tu we wtorki zamawiałyśmy coś innego. Taka nasza mała dziwna tradycja. Będąc tu nigdy nie rozmawiałyśmy na jakieś poważne tematy. Tu odbywałyśmy rozmowę na temat książki, filmy czy innych mało istotnych spraw.  
 
Około godziny 17 wróciłyśmy do domu. Każda z nas zaszyła się we własnym pokoju. Najchętniej rzuciłam się na łóżko dalej rozmyślając o planie który zacznie się już niedługo. Jednak to było niemożliwe. Westchnęłam ciężko patrząc na zapisaną notatkę w kalendarzu. Dzisiaj urodziny mojej matki. Przygotowałam starannie ubrania wiedząc że moja rodzicielka przywiązuje dużą wagę do stroju. Ze czarno- beżową spódniczką ombre, topem który naszyji zamiast materiału miał siatkę udałam się do łazienki. Po wzięciu szybkiego prysznicu i dokładnym wytarciu się założyłam przygotowane ubrania. Wykonałam delikatny makijaż wiedząc że inny nie przypadłby do gustumamy.  Dla jeszcze lepszego efektu popryskałam się perfumami które ostatni mi podarowała. Przeczesując palcami włosy wyszłam z łazienki. Po założeniu beżowych litów pożyczonych od mojej współlokatorki i kardiganu w tym samym kolorze chciałam wyjść z domu. W porę jednak przy pomniałam sobie o prezencie który wydawał mi się beznadziejny jednak byłam pewna że kobiecie się spodoba. Zabierając pakunek i przy okazji telefon wyszłam z mieszania kierując się w strone domu rodzinnego.  
 
Wracając do domu po jakże szampańskiej zabawie z rodzinom którą wolałabym sobie darować, rozmyślałam jak upozorować poniedziałkowe spotkanie. Wiedziałam że musze być naturalna tak jakby się nie spodziewała że tego dnia spodkami takiego mężczyznę. Ale wiedziałam też że nie jestem dobra w kłamaniu. Ha, ja byłam beznadziejna. Coraz więcej znalazłam minusów mojego zgodzenia się na te cały głupi plan. Szczelniej owinęłam się swetrem gdy po raz kolejny zawiał chłodny wiatr. Westchnęłam cicho, próbując oczyścić swój umysł. Byłam tak zamyślona że dopiero gdy odczułam ból w kolanach zorientowałam się że upadłam. Zobaczyłam przed sobą oddalającego się jakiegoś nastolatka na deskorolce. 
-Nic Pani nie jest?- odwróciłam głowę przeżywając szok. 
Koło mnie stał właśnie mężczyzna ze zdjęcia. Ale ja? Jak to możliwe? Przecież Boston to nie jest małe miasto. Szansa że go spotykam jest jak jeden do miliona. Cholera jasna. 
-Nie. Jest chyba w porządku- wydusiłam w końcu. 
Chłopak podał mi dłonie które bez zastanowienia chwyciłam i podniosłam się do pozycji stojącej. Stojąc dopiero wtedy odczułam że kolana strasznie mnie pieką. Spojrzałam na nie i ujrzałam mocno zdartą skórę na prawym kolanie i kilka zadrapań na lewym 
-Dziękuje za pomoc- znowu skierowała wzrok na mężczyznę.  
Patrzyłam na niego upewniając się że on nie jest wytworem mojej wyobraźni 
-Pani kolana nie wyglądają najlepiej. Mieszkam nie daleko, może mógłbym je opatrzeć?- uśmiechnął się nieśmiało starając się przekonać mnie do swojej propozycji. 
Gdyby to była normalna sytuacja na pewno bym się nie zgodziła. Kulturalnie bym odmówiła i uniesioną głową oddaliłabym się w kierunku swojej mieszkania. Jednak ta sytuacja nie do końca była normalna.  
-Jeśli to dla Pana nie problem. Nie wiem czy dam rade dojść do mieszkania- przygryzła wargę. 
Nie rozumiem dlaczego zwracamy się do siebie na per Pan/Pani. Przecież on miał 26 a ja 25 lat. Ale ja o tym wiedziałam, a on nie. Wiedział o nim praktyczne wszystko kiedy on nie zna nawet mojego imienia. Powoli ruszyliśmy w drogę. Co jakiś czas utykałam opóźniając nasz krótki marsz.  
-Jestem Ross- przedstawił się dopiero gdy otwierał drzwi od swojego apartamentu.  
-A ja Laura- odpowiedziałam rozglądając się po pomieszczeniu. 
Z Zachwytem pochłaniałam widok nowoczesnego apartamentu w którym mieszkał blondyn.  
-Usiądź a ja pójdę po apteczkę.  
 

Poniedziałkowe poranki nigdy nie sprawiały mi przyjemności. W szkole były koszmarem, na studiach udręką a podczas pracy wielkim dla mnie wyzwaniem. Cokolwiek robiłabym w niedziele w poniedziałek rano zawsze jestem nieżywa. Pijąc pierwszą kawę w małej kuchni wpatrywałam się w opatrunki na swoim już jednym kolanie uświadamiając sobie że przez najbliższy czas nie założę sukienki lub spódnicy. Co jakiś czas jak głupia nastolatka sprawdzałam telefon oczekując sms'a od chłopaka którego na szczęście już poznałam. 
-Wychodzę- usłyszałam krzyk i szmery w przedpokoju. 
Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć bo drzwi się zamknęły zostawiając mnie samą. Moje westchnięcie rozniosło się po całej kuchni. Na szczęście do pracy musze iść tylko na chwile podpisać jakieś dokument i dostać jakieś wskazówki. Po wciśnięciu się w jeansy, dopięciu koszuli i założeniu botków byłam gotowa udać się do korporacji. Jak zawsze założyłam marynarkę i chwyciłam spakowaną torbę. Zamknęłam mieszkanie na klucz, schodząc po klatce schodowej musiała uważać by nie upaść przez wiecznie panującą szarość. Jako że mój budżet nie był za wielki i nie było mnie stać na samochód który by mnie nie zabił przy pierwszej lepszej okazji musiałam do pracy iść na nogach. Przyzwyczajona do porannego marszu w szybkim tempie trafiłam pod drzwi firmy. Witając się jak zawsze z kobietą pracującą na recepcji szłam w kierunku widy która zawiezie mnie na odpowiednie piętro.  
-Gotowa do działania?- pytanie od razu padło z ust szefa gdy tylko weszłam do jego gabinetu. 
-Tak. Już nawet zdążyliśmy się poznać- zapamiętywałam malowany podziw na twarzy prezesa wiedząc że widzę to ostatni raz.  
-Wspaniale. Masz się skupić na zadaniu dlatego nie musisz tu przychodzić. Jeśli będę miał do ciebie jakąś sprawę będę się z tobą komunikował przez maile.  
-Dobrze. Do widzenia- jak najszybciej starałam się wyjść z tego biura. 
-Do zobaczenia za 3 miesiące- uśmiechnął się żegnając mnie.  
      

Hej, to ja Ross. Pamiętasz mnie jeszcze? 
Cześć. Pomogłeś mi. Jak mogłabym cię zapomnieć? 
Świetnie. Słuchaj, chyba wyszedłem już z wprawy  
ale czy dałabyś się zaprosić na spacer? 
Czemu nie. O której? 
Przyjdę do ciebie o 17, pasuje ci? :) 
Super :) 

Jak głupia nastolatka uśmiechałam się do telefonu. Nie do końca jednak wiem z jakiego powodu. Szybko jednak pozbywałam się uśmiechu wiedząc że nie mogę żywić do niego żadnych uczuć. Nie mogę siebie zranić. Zamknęłam oczy powtarzając w myślach żadnych uczuć. Szybko jednak przestałam załapując że musze się przebrać. Ciemne 'rurki', ulubiona koszulka Pink Floyd, botki i parka wydawały mi się odpowiednie na wiosenny spacer.  Posmarowałam wiecznie spierzchnięte usta czekając na chłopaka. 
 
-Nie sądziłem że jeszcze takie dziewczyny jak ty są- wypowiedział nagle gdy szyliśmy przez alejkę parku skutecznie mnie szokując. 
-Jak ja? Czyli jakie- wydusiłam patrząc na niego. 
-No wiesz, takie naturalne, prawdziwe, wesołe, piękne- patrzył na mnie kątem oka- byłem pewien że w Bostonie już takich nie ma. Ale się myliłem- w ostatniej chwili zapanowałam nad sobą dzięki czemu rumieńce na polikach się nie pokazały.  
Żadnych uczuć, cholera jasna żadnych uczuć  
-Chyba po prostu źle szukałeś. 
-Może- wzruszył ramionami- Opowiedz, czym się interesujesz?- mienił temat. 
-Nie wiem czy coś takiego jest. 
-Oh, przestań. Każdy się czymś interesuje. Ty też musisz mieć jakieś hobby- szturchnął mnie ramieniem. 
-Jak byłam mała chciałam tańczyć. Prawie już chodziłam na zajęcia ale przed pierwszymi lekcjami rodzice poprosili żebym dla nich zatańczyła. Byłam tak okropna że rodzice zrezygnowali z lekcji bo nie chcieli żebym się ośmieszała- razem z chłopakiem zaśmialiśmy się- Po tym zdarzeniu stwierdziłam że dla wszystkich będzie lepiej jeśli nie będę się niczym interesować. 
-Na pewno jest coś w czym jesteś świetna- uśmiechnął się do mnie- ja chciałem czarować. Na gwiazdkę nawet dostałem strój magika, ale niestety po tym jak podpaliłem sukienkę ciotki chcąc pokazać jaki jestem dobry szybko mi go zabrano- złapałam się a brzuch odczuwając skurcz przez głośne śmianie się.  
-Przyznaj się po prostu jej nie lubiłeś, prawda?- tym razem ja szturchnęłam go ramieniem  
-Może i tak. Po tym jak moja wielka kariera magika się skończyła, zainteresowałem się muzyką i tak pozostało do teraz. 
Kiedy po raz trzeci szliśmy tą samą alejką i zaczynało się ściemniać postanowiliśmy wrócić do domu. Ross jako dżentelmen odprowadził mnie do domu. Szybko pocałowałam go w pliczek nie myśląc wtedy o ty czy mogę to zrobić czy nie.  
 
Coraz częściej odczuwam to jak czas szybko mija. Tydzień minął nieubłaganie. Piątkowy wieczór zapowiadał się tak jak każdy poprzedni. Spędzony na kanapie oglądając nowe odcinki "Jak poznałem waszą matkę", zajadając lody waniliowe i rozmowie z Becky. Jednak tak nie było. Nie sądziłam że tego dnia o godzinie 17.43 będę szykowała się na imprezę w klubie. Patrząc na swój beznadziejny wygląd w lustrze zastanawiałam się dlaczego uległam mojej współlokatorce i się zgodziłam. 
-Laura, jesteś gotowa?!- krzyk z salonu dobiegł do mojego pokoju.  
-Chyba tak- odpowiedziałam wychodząc do niej. 
Przy patrzyłyśmy się sobie wzajemnie. Ona ubrana w sukienkę w kwiaty i koturny. Ja w czarny top crop, czarne szorty z przewiązaną w pacie czerwoną koszulą w kratkę i czarnymi conversami. Różniłyśmy się. Widziałam to ja, ona i większość naszych znajomych. Jednak przyjaźniłyśmy się. Zdawałam sobie sprawę że bez niej nie dałabym sobie rady w tym mieście.  
-Uśmiechnij się. Idziemy się zabawi!- krzyknęła ciągnąc mnie za rękę w stronę wyjścia. 
 
Dopiero w sobotni ranek, gdy mój telefon nie dawał mi spokoju odczułam że wczorajsze wyjście powinno nigdy nie nastąpić. Kiedy po raz kolejny w pokoju rozniosła się tradycyjna melodyjka iPhone, odebrałam telefon. 
-No- wybełkotałam nie sprawdzając nawet kto chce się ze mną skontaktować.  
-Hej. Obudziłem cię prawda?- usłyszałam jego skrępowany głos. 
-Nie- skłamałam- po prostu jestem wczorajsza. Coś się stało? 
-Weź aspirynę, na pewno ci przejdzie - uśmiechnęłam się do słuchawki- Tak się zastanawiam czy masz plany na dziś? 
-Wiesz co, chyba nie. 
-Świetnie wpadnę po ciebie o 17. Pa- rozłączył się tak szybko że nawet nie zdążyłam zareagować. 
Spojrzałam na zegarek, zaskoczona że spałam tak długo. Podniosłam się z łóżka zakładając sweter na ramiona gdy na skórze pojawił my się ciarki. Krokiem lunatyka trafiła do kuchni. Od razu otworzyłam lodówkę szukając czegoś by zgasić moje pragnienie. Moim zbawieniem okazała się resztka mleka czekoladowego.   
-Już nigdy więcej z tobą nie pije- weszła do kuchni z grymasem na twarzy.  

2 komentarze:

  1. To nie jest całe opowiadanie ;/ Najwyraźniej nie wysłała się dalsza część lub coś. Za chwile na poczcie powinnaś dostać reszte tego One Shot'a :)

    OdpowiedzUsuń